środa, 25 lutego 2009

Już tylko popiół



Don Carnal był piękny, młody, półnagi i miał umięśnione łydki, ale na jego twarzy malował się smutek. Przeczuwał, że zbliża się koniec. Nad Cartageną zapadł już zmrok, przebierańcom rozmazał się makijaż, dziewczyny pogubiły gdzieś na ulicach różowe pióra...
To był moment: pstryknęła zapalniczka i nagle noc eksplodowała hukiem petard, oczy oślepił gwałtowny błysk. Kiedy ustał, Don Carnal, łatwopalna figura, uosobiająca tegoroczny karnawał, stał już w ogniu. Płonął pięknym, mocnym płomieniem, a wiatr niósł w stronę widzów delikatne płatki popiołu. Osiadały we włosach i nagle stało się jasne, że wybiła północ, skończył się karnawał i że jest już właściwie środa - środa popielcowa.

niedziela, 22 lutego 2009

Karnawał prowincjonalny. Parada



Była orgia piór, szał cekinów, feeria złota, srebra i różu, obłęd blond peruk, półnagich biustów i opalonych nóg, a bruk ulic jeszcze długo lepił się od rozdeptanych landrynek. Ulicami Cartageny na kilka godzin zawładnął karnawałowy korowód.
W korowodzie szli wszyscy. Piraci potrząsali szablami, górnicy błyskali lampkami, kobiety-koty wyciągały drapieżnie pazury. Byli kosmici, ludzie-pszczoły i dzieci-rybki. Panie z klubu seniora spod zakonnych habitów śmiało prezentowały czerwone podwiązki. Przewodzący im staruszek w sutannie uśmiechał się porozumiewawczo. Babcie z konkurencyjnej placówki dziarsko potrząsały lokami blond peruk, których nie powstydziłyby się damy dworu Ludwika XIV. Za nimi, przy akompaniamencie karabinowych strzałów jechała opleciona drutem kolczastym ciężarówka pełna dzieci w palestyńskich chustach-arafatkach. Maszerujących obok żołnieży z biało-niebieskimi swastykami na rękawach tłum "Palestyńczyków" co jakiś czas obrzucał kamieniami z gąbki. "Izraelczycy" odgryzali się z karabinów. Chętni mogli rzucić butem do eks-prezydenta Busha...
A później znów były cekiny i brokat. Na wielkich platformach, ciągniętych przez samochody, w obłokach piór i blasku świateł płynęły damy karnawału. Ostatnia nadjechała Królowa. Była młoda i władczo zimna, a jej drobna twarz niemal ginęła wśród koralików, błyskotek, anielskich włosów, błyszczących folii i piór - bażancich, czaplich, pawich...
I wciąż nie był to jeszcze koniec karnawału.
Galeria zdjęć z parady

wtorek, 17 lutego 2009

Karnawał prowincjonalny. Dzień pierwszy



Wygląda to tak: przodem wolniutko jedzie radiowóz, dwóch gliniarzy leniwie wychyla się z okien, patrzą. Przechodnie usuwają się z jezdni, z barów i marokańskich salonów fryzjerskich na chodniki wychodzą śniadzi mężczyźni. Za radiowozem toczy się samochód z uwiązanym z tyłu głośnikiem. Z głośnika leci hiszpańskie disco. Potem idą dzieci w zielonych piórach. Litościwie (bo jest ledwie 10-12 stopni ciepła) pod piórami mają cieniutkie cieliste rękawy i nogawki. Niektóre dziewczynki z wrażenia zapominają wyćwiczonych miesiącami układów tanecznych i drepczą, patrząc wokół z półotwartymi buziami. Za dziećmi maszerują nastolatki w złotych stanikach i mini-spódniczkach. Ich pióra są czarne i brązowe, a pod nimi nie mają nic, nawet gęsiej skórki. Na końcu idą staruchy w kolorowych perukach klaunów, gadając między sobą głośno, by przekrzyczeć muzykę. Kawalkada mija ulicę i znika za zakrętem. Marokańczycy wracają do swoich barów i fryzjerów.

Ale to dopiero początek końca karnawału.

poniedziałek, 16 lutego 2009

Weekend nad jeziorem



Kiedy nocą, na siódmym piętrze, odkręcisz kurek kranu, rury zawyją potępieńczo, coś w armaturze parsknie i zabulgota, ale woda nie popłynie. Po prostu jej nie ma i już, koniec. Jest to jakaś odpowiedź na pytanie, czemu Hiszpanie balują do godzin bardzowczesnoporannych: oni wiedzą, że jeśli skończą imprezę o, powiedzmy, drugiej, to i tak się nie umyją... Woda wraca do rur o godzinie czwartej.
Południe Hiszpanii w ogóle ma z wodą nieustające problemy. W miejscach, gdzie, według map i tabliczek, powinny płynąć rzeki, zadomowiły się ogródki działkowe, grządki i altanki oraz krzaki w dużych ilościach. Czasem tylko, środeczkiem, pod ogromnym mostem, ciurka sobie maleńki strumyczek... A jednak uwierzyliśmy w to jezioro. Było na mapie: w okolicach Campos del Rio, za zaporą - duże, ładne, nieregularne. Miało nawet jakąś nazwę. Więc - pojechaliśmy.
Kaktusy były naprawdę urocze. Tylko trochę, hmm... uschłe...

Wymieramy

Tu też jest źle.
PAP podaje, że do końca przyszłego roku w Hiszpanii może stracić pracę ok. pięć tysięcy dziennikarzy. Czyli - jedna piąta wszystkich pracujących. Od zeszłego roku zwolniono już tysiąc sześciuset.
Miało być ku pokrzepieniu serc, ale wyszła raczej zgroza...

niedziela, 15 lutego 2009

Żarłacze

Żarłacz błękitny. Smukły, o długim wyciągniętym pysku, osiąga długość do czterech metrów. Oczy owalne, pięć szczelin skrzelowych, brak tryskawek. Zęby duże, trójkątne, o pikowanych brzegach. Występuje we wszystkich ciepłych morzach na kuli ziemskiej. Aktywny głównie nocą. Gatunek szczególnie agresywny, zdarza się, że atakuje kąpiących się lub nurkujących ludzi.
Zjedliśmy go. Wczoraj. Na obiad.
A dowiedzieliśmy się o tym dzisiaj. Tak to jest, jak się chodzi do sklepu bez słownika...!

sobota, 14 lutego 2009

Prawdziwa historia o miłości i palmie


Ona miała na imię Isabel, on nazywał się Diego. On kochał ją, a ona jego...
...a potem była już proza życia. On, mianowicie, był zbyt biedny. Poszedł więc na wojnę, zdobyć dla niej łupy i sławę. Ona czekała. Przez pięć lat. Po pięciu latach ojciec wydał ją za mąż za innego. I, oczywiście, dokładnie tego samego dnia on wrócił. Spojrzał na nią i padł martwy z miłości. A ona umarła nazajutrz, na jego pogrzebie.
Pochowano ich w jednym grobie.
Niestety, grób znajduje się w Teruel, a to jest dość daleko. Dlatego dziś musi nam wystarczyć ta oto palma.



A historia jest prawdziwa i zdarzyła się w latach 1221-27. Dokładnie.

wtorek, 10 lutego 2009

Piassssek



Ten fragment Bolnuevo Hiszpanie nazywają Ciudad Encantada, Zaczarowane Miasto. I miejsce, faktycznie, jest dziwne. Najpierw jest parking - wielki jak stadion, płaski, piaszczysty, kompletnie pusty... Kilka samochodów, stojących przy krawędzi drogi, ginie gdzieś wśród ogromu przestrzeni. Na przeciw, po drugiej stronie placu, pod piaszczystą skarpą, sterczą dwa grube grzyby.
I to właściwie już. Te grzyby, wyrzeźbione przez słony wiatr, to główna - poza plażą - atrakcja Bolnuevo. Można by powiedziedzieć: zwykłe Skamieniałe Miasto, jakich pełno w polskich lasach. Można by, gdyby nie jeden fakt. Grzyby nie są skamieniałe. Są z piasku. Wystarczy dotknąć - sypią się pod palcami.
A dotykać wolno. Nie ma żadnych zakazów.

środa, 4 lutego 2009

Wieści z frontu

Ponieważ sprawa odkamieniacza do czajnika lotem błyskawicy obiegła już pół Europy, budząc zainteresowanie obywateli wielu krajów, czuję się zobowiązana kontynuować temat.
Otóż, ocet...!
Co, jak co, ale ocet był na półkach nawet w Nowej Hucie lat osiemdziesiątych (niekiedy, co prawda, wyłącznie) i nie ma po prostu takiej szansy, żeby nie było go w Hiszpanii. Prawda?
Nieprawda.
Na hiszpańskich półkach coś takiego jak zwykły, normalny ocet nie występuje. Nie ma. Jest ocet balsamico, jest ocet z jabłek, jest ocet z białego wina, jest ocet z wina czerwonego. Co tylko chcecie. Poza zwykłym, polskim, kryzysowym octem spirytusowym. To by było za proste.
W związku z powyższym udaję się teraz do kuchni gotować w czajniku ocet z białego wina. Hej, przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda...!

poniedziałek, 2 lutego 2009

Ambasador dobrej woli


Dziewczyny na gimnasio interesują się moim pochodzeniem.
- Jesteś Angielką? - pytają.
- Polką.
Kiwają z powagą głowami i widać, że nic im ta Polska nie mówi. Drążą więc lingwistycznie.
- Polski jest podobny do angielskiego, prawda?
- A skąd - mówię uczciwie, choć robi mi się jakoś tak ciepło na sercu. Patrzcie...! Wreszcie jesteśmy w Europie! Kojarzymy się z Europą! Z zachodnią...! Lecz zaraz potem przychodzą wyrzuty sumienia. Przecież powinnam im powiedzieć. Co? No, wiadomo co: do jakiego języka podobny jest polski. I robi mi się żal. Przecież, jeśli powiem, wszystko przepadło. Włączy im się stereotyp skojarzą nas na zawsze: wódka-bałałajka-białeniedźwiedzie-mafia-komuna-złodziejesamochodów... Nic z tego! Nie powiem...!
- Do niemieckiego jest bardzo podobny - z wyższością oznajmia Matka Grubej Nastolatki.
Ech...
- Do rosyjskiego - kapituluję. Niech zaczną zamykać szafki w szatni. Bracia Słowianie, będziemy razem dźwigać krzywdzący stereotyp. - Jest prawie taki sam jak rosyjski.
Znów kiwają głowami. No, no, z tak daleka!
I niech mi teraz ktoś, z łaski swojej, wytłumaczy parę rzeczy. Przede wszystkim: dlaczego bałałajka i białe niedźwiedzie? Czemu wódka? Skąd mi się to wszystko wzięło i czemu tak - pstryk! - wylazło?
Jeśli natomiast chodzi o gimnasio... W języku polskim, podobnym do rosyjskiego, zaś wcale nie podobnym do angielskiego, nazwalibyśmy to jednym, krótkim i dosadnym, słowem. Fitness.