poniedziałek, 30 marca 2009

Nokia, czyli ku przestrodze

Musieliście się nad tym zastanawiać. Przynajmniej raz.
Kto, u diabła, wymyśla te cholerne melodyjki do telefonów komórkowych?!?
Otóż. Jeśli siedzicie właśnie w pracy i waszej koleżance dzwoni Nokia, a leci to mniej więcej tak:
- Ti-ru-ri-ru, ti-ru-ri-ru, ti-ru-ri-ru-ram-pam!*
to macie do czynienia z dziełem największego w dziejach wirtuoza gitary, Hiszpana Francisco Tarregi, który żył w latach 1852-1909 i któremu nigdy w życiu nie śniło się, że na fragment jego Gran Vals ludzie będą zrywać się w amoku, zastanawiając się kto i po co tym razem zawraca im głowę.
Tak więc uważajcie na to, co tworzycie.
* dla tych, którzy zgubili się w tym ti-ru-ri-ru - link

czwartek, 26 marca 2009

L4, czyli klątwa Montezumy

- To niemożliwe - powiedział prof. J. - Tej choroby nie ma już od paru wieków.
A jednak. Idealna hiszpańska broń biologiczna. Szybka i mordercza. To dzięki niej Hernan Cortes i jego trzystu chłopców jak w masło weszli w bronione przez kilka tysięcy wojowników Królestwo Azteków. To ona zabiła imperatora, przywódców i ponad dziewięćdziesiąt procent populacji Inków, a potem oddała hiszpańskim konkwistadorom ich złoto i ziemie...
Był 1520 rok, Cortes, biały blondyn, przez Indian witany jako wyczekiwany bóg, próbował zapanować nad azteckim królestwem. Bezskutecznie. Tenochtitlan wstrząsnęła potężna rebelia, Hiszpanie musieli uciekać, porzucając rannych i zabitych. Nie wiedzieli, że jeden z nich jest chory... Poważnie chory. Po roku azteckie miasto przypominało cmentarz. Niepogrzebane trupy leżały na ulicach. Wiele domów zawalono, by pogrzebać zmarłych. Cortes bez kłopotu zawładnął stolicą.
Lekarz z ośrodka zdrowia aż podskoczył z radości i zawołał kolegę z zaplecza.
- Stary, patrz, jaka śliczniutka!
Bynajmniej nie chodziło mu o mnie, tylko o kropkę za moim uchem. Kolega zajrzał i ucieszył się jak dziecko.
A potem powiedzieliśmy profesorowi J., a prof. J wyraził swoją wątpliwość.
- Ależ ona została w Europie wytępiona wieki temu...
Sprawdziliśmy - w słowniku stało jak byk piękne słówko: viruela. A jednak, coś wyraźnie było nie tak.
I wtedy okazało się, że Hiszpanie mają dwie nazwy: viruela i varicela, a to, co tak ucieszyło pana doktora to jednak nie to samo, co wykończyło Montezumę.
Taką przynajmniej mam nadzieję.

niedziela, 15 marca 2009

Proszę dotykać eksponatów



Właściwie to mieliśmy iść na corridę, ale, ponieważ corrida z jakichś powodów została odwołana, daliśmy się ponieść niedzielnemu tłumowi na deptaku pod palmami i tak trafiliśmy do Muzeum Archeologii Podwodnej. Dwa miesiące temu muzeum z wielkim hukiem otwarła hiszpańska księżniczka - już nie pamiętam Ta Mądra, czy Ta Ładna. Specjalnie zaprojektowany budynek w porcie, do połowy wpuszczony w ziemię, ma gromadzić wszystko, co archeolodzy wydobędą z morskiego dna: fragmenty rzymskich kog, fenickie amfory na wino, rzeźby z budynków, pochłoniętych przez fale. I gromadzi. Jakieś potłuczone skorupy, szyjki bez butelek i pordzewiałe żelastwo upchnięto dyskretnie w gablotkach na ścianach. A resztę muzeum oddano... dzieciom. Specjalnie dla nich (i dla niektórych dorosłych) ustawiono dotykowe mapy i ekrany, wyświetlające mini-komiksy o starożytnych żeglarzach, naturalnej wielkości przekrój przez statek, wiozący ładunek amfor, olbrzymi stół laboratoryjny do zabawy w naukowca-analityka, ba, nawet specjalną kapsułę, gdzie można posterować plastikowym nurkiem, który płynąc ku powierzchni musi przejść dekompresję. No, i nikt nie zabrania dotykać eksponatów...


niedziela, 8 marca 2009

A co widać z waszego balkonu...?



Było gorące niedzielne popołudnie, gdy znienacka, na siódmym piętrze rozległ się, zwielokrotniony przez ściany sąsiednich bloków, łoskot wojskowych werbli. Rrrram-tarrram-ta-ra-ra-ra-ram! A potem, tuż pod nami, z godnością przedefilował legion rzymskiego wojska. Żołnierze wyszli zza zakrętu, minęli śmietnik, przemaszerowali po zebrze i zniknęli za węgłem, a słońce lśniło w ich złotych szyszakach, czy co tam noszą rzymscy legioniści.
Aż boję się zapytać: a co Wy dziś widzieliście z balkonu...?