piątek, 19 marca 2010

Siedem Grzechów: Nieumiarkowanie















Kiedy polski dziennikarz redaguje informację o Semana Santa, na początku pisze tak: "Hiszpańskie obchody świąt wielkanocnych należą do najbardziej widowiskowych na świecie". I jest to regułka niemal tak oklepana i obowiązkowa jak: "tej zimy śnieg znów zaskoczył drogowców". Okropne. Cóż, kiedy prawdziwe.

Najpierw wymyśliłam biczowników. Z Siódmego Piętra byli nieosiągalni, z Trzeciego wciąż dalecy, lecz już nie aż tak. Siedemset kilometrów. Do łyknięcia autostradami. Potem, całkiem przypadkiem, znalazłam kościotrupy tańczące na ulicach w Wielki Czwartek o północy. W Verges, tuż pod Gironą. Pod  naszym samiutkim nosem! Wielkanocny plan podróży zatrzeszczał, rozdął się, napiął do granic wytrzymałości, ale wytrzymał. A później profesor JL opowiedział nam o tych bębnach...

Obecnie sklejam rozbity w drzazgi plan, zastanawiając się jak być jednocześnie w osiemnastu różnych miejscach. Z pobieżnych obliczeń wychodzi mi, że się nie da. I że - o, ironio! -  postny Wielki Tydzień to najbardziej imprezowy okres w Hiszpanii.

PS. A w ubiegłym roku oglądaliśmy kaptury i nogi.

wtorek, 9 marca 2010

Wszystko płynie















- Na uniwersytecie nie ma światła - napisał rano David. - Nie ma też internetu. Nie działają kaloryfery. A jeśli chcesz zaparkować, musisz odkopać sobie miejsce...

...czyli największej śnieżycy od dekady ciąg dalszy. PAP podaje, że 200 tysięcy ludzi w całej Katalonii nie ma prądu (co znaczy, że nie mają też ogrzewania, bo wynalazek centralnego jest w Hiszpanii nieznany), a w Barcelonie władze wstrzymały wczoraj kursowanie autobusów, ewakuowały uniwersytet i rozdały mieszkańcom sól do posypywania ulic. Wszystkie drogi dojazdowe do miasta były zablokowane, na trasie stanęły też niektóre pociągi podmiejskie, zamknięto przejście graniczne z Francją. W Gironie były jakoby problemy z komórkami. Możliwe. W każdym razie w moim supermarkecie ludzie wykupują świeczki. Waniliowe, bo innych nie ma.
















A tymczasem miasto płynie. Od rana słońce. Wszystko ciurka. Lokalni fotoreporterzy ustawiają się w kolejkach do topniejących bałwanów z widokiem na katedrę. Bałwany małe, ale fachowe: nos z marchewki, oczy z guzików, a guziki... ze stokrotek!


poniedziałek, 8 marca 2010

Falstart


Na wczorajszym, ekhem, wiosennym spacerze znaleźliśmy łączkę. Łączka była nieduża, równiutka i wręcz wymarzona na bitwę na śnieżki. Taką prawdziwą bitwę, z barykadami ze śniegu i stertą ulepionych na zapas kulek. Tylko, że tu przecież nigdy nie pada śnieg! I zresztą mamy już wiosnę...

No i rano okazało się, że z tą wiosną to jednak był falstart.
Śnieg zasypał dziś całą Katalonię, zablokował autostradę do Francji i cztery inne główne drogi oraz zapewnił 38 tysiącom uczniów przymusowe ferie. Podobno w Osonie leży już 20 cm puchu. Podobno w Gironie temperatura ma spaść do minus dziewięciu. Podobno zdarza się to raz na jakieś trzy, cztery lata...















Miasto nam wymarło. Śnieżna burza trwa od rana. Knajpy są puste, kto może, nie wyściubia nosa z domu, a po ulicach krążą tylko szaleni i całkiem przemoczeni fotografowie, próbujący upolować jakiegoś zapomnianego przechodnia i nie wpadać zbyt często na siebie nawzajem. Na Trzecim Piętrze światło mruga, sieć się rwie i nie wiem nawet czy uda mi się opublikować tego po...

Rozkosze pieczenia cebuli












 Kiedy przyjechaliśmy (a przyjechaliśmy, jak zwykle, spóźnieni) płomienie obejmowały już leżącą na grillu wiązkę cebuli, spopielając długie wąsy i paląc delikatną zewnętrzną skórkę. Grzało słonko, kwitły stokrotki, sąsiad za żywopłotem chrobotał, tnąc jabłonie i było jasne, że właściwie jest już wiosna i naprawdę ostatni moment na calçotadę.

Do tradycyjnej katalońskiej calçotady potrzebne jest ognisko, cebula i przedwiośnie. Cebula musi być młoda, długa, wąsata u dołu, zielona na górze i w ogóle specjalna, owiana śródziemnomorskim wiatrem wschodniej Katalonii. Piecze się ją na ogniu, aż sczernieje z wierzchu i zmięknie w środku, a potem wyciąga za zielone wąsy z węglowej skorupki, macza w sosie z czosnku, pomidorów, orzechów oraz migdałów i pożera, trzymając sobie nad głową. O, tak jak David.

















I już. Koniec filozofii. Wprawdzie, jako sumienny korespondent powinnam jeszcze napisać, że cebula jest słodka, sos kapie, ręce ma się czarne od węgla, po chwili wszyscy są już umorusani, świeci zdradliwe wczesnowiosenne słońce, sąsiad obok tnie jabłonie, kwitną stokrotki, pod nogami plącze się czyjaś ciężarna kocica... Ale czy naprawdę tyle stylistyki potrzeba, żeby powiedzieć, że po prostu... jest wiosna? ;)













PS. And special thanks for this weekend go to Joseta and David ;)

poniedziałek, 1 marca 2010

Eksponat ostateczny















Jeśli to prawda, to było to największe świństwo XX wieku. Ale nie wiem, czy to prawda. Większość biografów nic o tym nie wspomina. W muzeach cisza. Więc może to tylko plotka? Cóż, w takim razie opowiem Wam plotkę o największym świństwie XX wieku.

Kiedy zmarła jego ukochana Gala, Salvador Dali kazał pochować ją w Púbol, w krypcie zamku, który dla niej kupił. Podobno, kazał zostawić w bocznej ścianie sarkofagu otwór. Nieduży. Taki na dłoń. Podobno wierzył, że będzie wiedział, kiedy umrze. I że wtedy zejdzie do krypty, położy się obok Gali i weźmie ją za rękę.

W Púbol, w krypcie zamku, stoi podwójny sarkofag. W jednej z komór spoczywa Gala. Strzegą jej wielkie gipsowe konie szachowe i dyskretnie wycofana żyrafa. Ale Dalego tu nie ma.















Kiedy zmarła jego ukochana Gala, Dali zamieszkał w Púbol. W zamku wybuchł pożar. Poparzonego malarza przyjaciele przenieśli do Figueres, do posiadłości, w której stworzył swój Teatr-Muzeum. Teatr-Muzeum to coś pomiędzy wystawą sztuki współczesnej a lunaparkiem. Na dachu stoją tam wielkie złote jaja, w gablocie wisi odcisk pośladków, a dziedzińcu parkuje Deszczowa Taksówka. W podziemiu, pod tym wszystkim, nastrojowy promień sztucznego światła oświetla nagrobną tablicę Dalego.

Podobno, nocą, kiedy malarz zmarł, do Teatru-Muzeum przybył burmistrz Figueres. Podobno burmistrz wezwał ludzi z łopatami. Podobno kazał im cichaczem wykopać grób w podziemiu. Podobno wierzył, że w interesie miasta byłoby mieć taki grób. Grób artysty w muzeum, które sam zaprojektował. Coś w rodzaju eksponatu ostatecznego.

Jeśli to prawda, to moim zdaniem było to największe świństwo XX wieku.