Praca sprzedawcy lodów to na Terceirze zawód wysokiego ryzyka. Widzieliśmy na filmie: byk zaszarżował na maleńką drewnianą budkę z lodziarzem w środku, obrócił ją wokół osi, przesunął po płycie placu trochę w lewo, trochę w przód. Mężczyzna w białym, opiętym na brzuchu fartuchu z filozoficznym spokojem przytrzymał chwiejące się na ladzie wafle. Rozwścieczonemu bykowi nie poświęcił większej uwagi niż na krążącym nad lodami osom.
Film w ogóle był ciekawy. Wyświetlano go na telewizorkach, ustawionych we wszystkich sklepikach z pamiątkami i już pierwszego wieczora ugrzęźliśmy przed taką witryną, nie mogąc oderwać się od widoku. Na ekranie byki z kocim wdziękiem przeskakiwały metrowe kamienne murki, wpadały do przydomowych ogródków i dopadały ukrytych tam ludzi. Co rusz ktoś wylatywał w powietrze, tańczył na zabezpieczonych metalowymi kulkami rogach, zostawał zrzucony na asfalt lub w krzaki, po czym - jak gdyby nigdy nic - wstawał, ogarniał wokół tyłka podarte portki i z triumfalnym śmiechem oznajmiał widzom, że ależ skąd, nic mu się nie stało.
- To dlatego, że my, ludzie z Terceiry, jesteśmy inaczej zbudowani - śmiał się Bruno, wioząc nas na touradę. - Mamy inne kości, inne ścięgna. Nie tak łatwo nas zabić bykiem.
Wtedy nie wiedział jeszcze, że tego samego dnia przyjdzie mu to udowodnić na własnej skórze...
Terceira to jedyna wyspa Azorów, na której popularne są walki byków, a zwłaszcza ich szczególna, uliczna odmiana - Tourada à Corda, czyli amatorskie zmagania z bykiem na sznurku. Bojowe zwierzęta hoduje tu kilkunastu hodowców, a poszczególne stada mają wiernych fanów. - Jak drużyny piłki nożnej - tłumaczył nam Bruno w samochodzie. - Ludzie potrafią jeździć na tourady ulubionych byków tak jak kibice piłkarscy jeżdżą na mecze swoich ekip.
Najbardziej uwielbianym bykiem Terceiry był "64" z hodowli Humberto Filipe. Nazywano go "Kobieciarzem", bo z upodobaniem wspinał się na murki, przeskakiwał ogrodzenia i wdzierał się na tarasy, jakby chciał skraść całusa, ukrywającym się tam kobietom. Kiedy, w wieku ośmiu lat, zmarł na atak serca, wiadomość o jego śmierci zepchnęła wszystkie inne doniesienia z pierwszych stron azorskich gazet. Wyspy okryła żałoba.
Nie na długo jednak. Na Terceirze lato to bycza pora roku. Od maja do września odbywa się ponad 250 ulicznych walk. Nie ma dnia, by w jednej lub dwóch wsiach na wyspie nie odbywała się Tourada à Corda, a Tourada à Corda to prawdziwe uliczne święto. I właśnie coś takiego miał nam pokazać Bruno, który oprócz tego, że jest biotechnologiem i pisze piosenki do radia, prowadzi też najlepszego w całej sieci bloga o tauromachii na Terceirze (po portugalsku. Polecam). Trasa jednej z tourad miała zresztą przebiegać pod oknami domu jego rodziny.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, ulica była już zagrodzona deskami, a tarasy i balkony zabezpieczone płytami z pilśni. Na jezdni kłębił się wesoły tłum mężczyzn, wzajemnie poklepujących się po plecach. Wszyscy się tu znali. Nie znali natomiast nas, więc od razu posypały się przyjazne ostrzeżenia i zaproszenia: do ogródków, na tarasy, na murki. Byliśmy obcy - byliśmy zatem gośćmi, a cała ulica poczuła się zobowiązana do troski. Mama Bruna zaraz porwała nas do kuchni. Tourada à Corda to na Terceirze okazja towarzyska. Zaradne gospodynie przygotowują dom na oblężenie, niezależnie od listy zaproszonych gości gotowe wyżywić pieczonym bobem, domową kiszką, nadziewanymi ziemniakami, skrzydełkami z kurczaka i panierowanymi pasztecikami przypadkowo przechodzący batalion wojska. Oraz dowolną liczbę zabłąkanych turystów z dalekiego wschodu...
Nakarmieni, poszliśmy zobaczyć skrzynie. Stały na niewielkim placyku koło kolorowej kapliczki Ducha Świętego. Były wielkie, masywne i żelazne, a ludzie trzymali się od nich w pewnej odległości. Wewnątrz - ciche jak gdyby wcale ich nie było - tkwiły cztery bojowe byki z hodowli Jose Albino Fernandesa.
Raca huknęła, kiedy byliśmy jeszcze na ulicy. Tłum nie rozpierzchł się jednak, zwrócił tylko w stronę, z której mógł nadbiec byk. Kilka osób znów zaoferowało, że ukryje nas na swoim tarasie, podziękowaliśmy jednak. Mieliśmy dobre miejsce w ogródku Bruna i wiele wskazywało na to, że nie trzeba jeszcze uciekać. Zwłaszcza, że pierwszy byk był leniwy. Prawie wcale nie szarżował. Spokojnym truchtem przebiegł kawałek, pozwalając wszystkim ukryć się za ogrodzeniami. Na zadzie miał wypaloną literę P, co oznaczało, że pierwotnie był przeznaczony do walk na arenie i teraz wyraźnie nie wiedział jak się zachować na opustoszałej ulicy. Ośmiu pasterzy, czyli mężczyzn w białych koszulach i czarnych kapeluszach, którzy dla bezpieczeństwa trzymali długi sznur, na końcu którego uwiązany był byk, nudziło się setnie. Jedyny popis dała zażywna babeczka, która, wychylając się z balkonu, majtała zwierzęciu przed nosem parasolką.
Parasolki i udające mulety koce z wszytym kijkiem są tradycyjną bronią capinhas, czyli ulicznych torerów-amatorów. Dwóch z nich, w podobnych czerwonych koszulkach, dało ładny występ z drugim bykiem. Świetnie zgrani wabili zwierzę parasolką i szmatą, po czym odskakiwali, przepuszczając je między sobą w pases podobnych do tych, które zawodowcy wykonują na arenie. Byk mijał ich i nawracał, znów dawał się zwieść połączonej sile parasola i koca, ponownie szarżował i ponownie trafiał w pustkę, aż chłopakom znudziło się i po prostu odeszli, a pastorzy zagonili zwierzę do skrzyni.
W przerwie między trzecim a czwartym bykiem, poszliśmy podpatrzyć, jak montuje się mosiężne nakładki na rogi (ten drugi byk ryczał przy tym z wnętrza skrzyni niskim głuchym rykiem, który brzmiał jak wiertarka lub zepsuty odkurzacz). Stojący na kontenerze policjant skinął, żebyśmy wspięli się na klatkę. Pasterze próbowali oponować, ale uciszył ich ruchem ręki i kiwnął jeszcze raz. Wdrapaliśmy się na górę. Z pomiędzy żelaznych sztab, zabezpieczających skrzynię od góry, buchał gorący zapach byka, spokojnie stojącego pod nami. Jego sąsiad walczył właśnie z ludźmi, którzy przez otwartą klapę, unieruchomiwszy jego łeb sznurami, nakręcali mu na rogi błyszczące mosiężne gałki.
Ten byk nie ryczał, ale kiedy otwarto skrzynię, wyprysnął jak z procy i popędził szukać zemsty. Pasterze, łapiąc w popłochu kapelusze, pognali za nim, by w odpowiedniej chwili uwiesić się na sznurze i zatrzymać impet zwierzęcia... Ale było już za późno. Bruno opowiadał później, że poczuł tylko powiew wiatru i smród byczego potu. A potem... poślizgnął się na progu i wyłożył jak długi, stając się pierwszą i jedyną tego dnia ofiarą tourady.
Później, kiedy jego brat pielęgniarz opatrywał mu rozbite kolano i zdartą skórę na przedramieniu, matka Bruna znacząco pokiwała głową.
- No - powiedziała. - To teraz widzieli już wszystko: i walkę, i jedzenie, i krew.
*
PS. We wouldn't have seen a half of what we saw on Terceira without great help of Bruno and hospitality of His Family. So, please, let mi say: BRUNO, MUITO OBRIGADO! It's also your fault that we've fallen in love in the Azores islands ;)
6 komentarzy:
It was a real pleasure to receive such nice persons as you. You are allways welcome to Terceira and to The Azores. Because of the passionate way you write about the "misterious isands", you both can already consider yourselves as adoptive azoreans! :)
Bruno, thanks!
I still don't feel like an azorean, but we both are seriously thinking that we need to work a little to be more azoreans ;) Who knows, maybe in the next year?
great desription and photos as well. Thanks for showing the part of life I wouldn't khow without your blog and Bruno's help.
Ha - incredible... Pawel, I hope you'll be rather in the icelolly eaters than bull fighters ;)
Bull fighter? No, for sure. Rather a bull watcher with a lolly. :D I'm too old to start a torero career and also my bones are not so elastic like azoreans' ones.
But, anyway, Azores are so seductive not only because of the bulls. There is an incredible mixture of people warmth and beauty of wild landscapes. I really rested there.
Sonunds very tempting.. Maybe in the future? As I've never been in Spain, yours informations are really exotic for me. Thanks for it.
Red lolly and and the bull.
?Title for the next post? ;)))
Prześlij komentarz