poniedziałek, 28 września 2009

Pamiętniczek z podbitego miasta



Drogi pamiętniczku, nasza sąsiadka jest Piratem z Bomilcaru. Dowiedzieliśmy się o tym całkiem przypadkiem.

Wszystko zaczęło się od tego, że mieliśmy rzymski najazd. Bruk jęczał pod butami legionistów, powietrze rozdzierał ogłuszający warkot bębnów, w porcie raz po raz lądowały oddziały sprzymierzonych barbarzyńców, z miejskich murów lał się wrzątek (tylko, że wystudzony) i skądś przyplątał się nawet wielki pluszowy słoń bojowy. Słoń należał do wojsk Hanibala, wyruszającego na podbój Rzymu wprost spod naszego ratusza, a zaraz za słoniem na ów Rzym udawała się nasza sąsiadka z piątego piętra.

To w ogóle był dość szalony tydzień w Cartagnie, drogi pamiętniku.



Już w piątek po pracy Publiusz Korneliusz Scypion założył swój szyszak ze szczotką i wrzeszczał pod ratuszem, że nas zmiażdży, niech żyje Rzym oraz śmierć Cartagenie. Następnie na głównej ulicy odbyła się demonstracja rzymskiej siły i - niejako przy okazji - kultury, bo za każdym oddziałem konnym defilował pan w maleńkiej śmieciareczce, na wypadek, gdyby któreś zwierzę zachowało się niegodnie. Tak nas to ujęło, że zdecydowaliśmy się odwiedzić Circo Romano, zlokalizowane akuratnie w bezpośrednim sąsiedztwie supermarketu Eroski. Zabawa była przednia, bo wyścigi rydwanów wygrał nasz, Cartagińczyk i nastrój trochę tylko psuły dzieci, które ciągle domagały się, żeby ułaskawiać gladiatorów. Doprawdy, kto zabiera dzieci do cyrku?! Ostatecznie jednak dostaliśmy i igrzysk, i chleba, bo do każdego biletu dołączony był kupon na hamburgera w MacDonaldzie. Wieczór - udany, a ten Rzym jednak nie taki zły, jak się okazuje.



Już, już, drogi pamiętniczku, mieliśmy być za Rzymem, ale nazajutrz do portu zwalili się barbarzyńcy i najemnicy Hanibala. No i okazało się, że w mężczyznach bardziej niż mundur cenię jednak... futro. No, bo jakie oni mieli futra...! Oj, pamiętniczku: czarne lisy na ramionach, srebrne ogony przy sztandarach, pióra i rogi na głowach... Na dodatek grali na kobzach i muszlach, i w ogóle byli jacyś bardziej wyluzowani niż ci Rzymianie. Zwłaszcza Barbarzyńcy z Balearów. A przy okazji parady wyszło, że Hanibal ma całkiem zmysłowe usta i teraz jestem mu nawet w stanie wybaczyć, że nas nie zaprosił na wesele z tą całą Himilce. I tak byśmy nie poszli, bo i w czym. W każdym razie chłopaki pomaszerowali zdobywać Rzym z pluszowym słoniem i naszą sąsiadką.



No, właśnie, z sąsiadką! Bo - wyobraź sobie, drogi pamiętniczku, że zaraz za Barbarzyńcami z Balearów maszerowali Piraci z Bomilcaru. Płci obojga. Więc patrzę, patrzę na tych piratów i co widzę? Naszą sąsiadkę z piątego! Złoty diadem na głowie, jedwabne fatałaszki i pląsa w takt bębnów! A musisz wiedzieć, drogi pamiętniczku, że nasza sąsiadka z piątego to nie jest żadna nieletnia podfruwajka z anoreksją, ale poważna siwowłosa pani, która wygląda wypisz-wymaluj jak moja dawna internistka z przychodni w Nowej Hucie! Czy wyobrażasz sobie, drogi pamiętniczku, internistkę z Nowej Huty w ćwiekach i jedwabiach na ulicznej paradzie? No, ja myślę, że sobie nie wyobrażasz!
Zagadałam uprzejmie do sąsiadki, ale odkąd ścięłam włosy, sama siebie nie poznaję w lustrze, więc tylko z surową miną wręczyła mi firmową naklejkę Piratów i popląsała dalej.


W sobotę poszliśmy pod zamek obejrzeć bitwę. Ludzi nazbierało się sporo i zza zabezpieczających barierek już w ogóle nic nie było widać, więc musieliśmy przemknąć na samo pole bitwy chyłkiem za jakimś legionem. No, trochę się tłukli. Jeden żołnierz to nawet spadł z konia. Ale to i tak było nic w porównaniu z tym, co wyprawiały dzieci (kto zabiera dzieci na pole bitwy?!). Ledwie łucznicy wypuścili pierwszą serię, te małe potwory, z wrzaskiem gorszym niż barbarzyńcy Hanibala, rzuciły się zbierać strzały.
Bitwę na koniec przegraliśmy. Zachrypnięty konferansjer oznajmił Rzymianom, że wygrali,  bo, jak co roku, daliśmy im wygrać. Scypion się nie przejął i i tak poleciał udzielać wywiadów telewizji.



Następnego dnia główną ulicę pod naszym blokiem zamknięto na paradę połączonych sił rzymsko-cartagińskich. Poszłam, bo co będę siedzieć w domu. Wzdłuż krawężnika wynajmowano plastikowe krzesełka, a młodociani bandyci (założę się, że ci sami) obsiedli ciasno śmietnik, bezlitośnie walczyli o rzucane przez żołnierzy cukierki i próbowali nawet dobrać się do pompowanego z posągu bogini nektaru.


Słowem - było uroczo. Konie, ognie, futra, sztandary, zbroje. Z wyprawy na Rzym wrócił nawet pluszowy słoń. Na próżno wypatrywałam tylko wśród Piratów z Bomilcaru naszej sąsiadki z piątego. Wojna wojną, ale zawsze oddawała nam pranie, które spadło na jej sznurki, więc mam nadzieję, że nic jej się nie stało.

3 komentarze:

Natalia pisze...

Dobrze, że pamiętniczek siedział w domu, bo by mu kartki powypadały od hałasu, jaki produkowały te bębny. Że też każdy zastęp wojowników musiał je mieć?!;-P

abnegat.ltd pisze...

Jak ta nowohucianka ma choc troche naabnegacone we lbie - to pojdzie ;)

(KK) pisze...

Po prostu nie ma wojny bez ofiar ;P