czwartek, 28 stycznia 2010

Widziałam nawet szczęśliwe bębniarki


Bęben. Pragnę bębna. Wielkiego jak gar do bigosu, zawieszonego u pasa, dudniącego jak tamtam. Bębna. I dwóch wielkich pałek...

Spokojne soboty nam się nie przytrafiają. W leniwe, nie-spokojne soboty, o późnym poranku, zwykle gdzieś w okolicach smarowania kanapek, zza okna dobiega hałas. Najpierw jest niewyraźny, choć rytmiczny, niczym pogłos dalekiego silnika. Rrrum. Rrrum. Rrrum.
- Słyszysz? Śmieciarka?
Nie. To bębny. Teraz trzeba jeszcze tylko wychylić się z Trzeciego Piętra i już wiadomo, że lecę, bo nawet święte śniadanie, nawet kawa nie utrzyma mnie w domu, kiedy grają bębny. A grają zawsze w sobotę, późnym porankiem, w porze smarowania kanapek.



Nie ma fiesty bez bębnów. Karnawał, postna procesja, sacrum, profanum - na ulicach musi brzmieć łomot. A jak oni grają...! Na środku jezdni, nagle, formuje się grupa, bębny większe, bębny mniejsze, tamburyn, może piszczałka; na czoło wychodzi chłopak z dredami i gwizdkiem w zębach, który rządzi tym wszystkim, on gwiżdże, oni bębnią, ruszają się na boki, tupią, kolebią się i śmieją, śmieją się tak zaraźliwie, że za chwilę tańczy z nimi już cała ulica. Tłum otacza ich, przepuszcza i podąża za nimi, gibie w takt jak zahipnotyzowany. W tej muzyce, prostej, głuchej, na kilka bębnów, tamburyn i gwizdek, i bardzo, bardzo głośnej, jest coś, co ciągnie. Rytm współgra z sercem, z tętnem, dostraja się do którychś fal mózgu, może do tego, co zostało z jaskini, nie wiem, nie ważne. A najlepsze są, oczywiście, bębniarki.


Najlepsze są szczęśliwe bębniarki: te małe, roześmiane wiedźmy z dredami i mięśniami na wąskich ramionach. Tak, one są najlepsze, doskonale wiedzą o tętnie i falach theta i nie wahają się użyć tej wiedzy, pozornie pod komendą chłopaka z gwizdkiem, który jest tu przecież tylko sztukmistrzem. Podrzuca swoją pałeczkę, łapie, wyskakuje wysoko w powietrze. Może i dyryguje, ale tak naprawdę to one szarpią za nitki, świetnie się przy tym bawiąc. Więc walą pałkami w bębny, dźwięk masuje mózg, serce kurczy się do rytmu, pełna hipnoza, można iść za nimi przez miasto i słuchać, aż do końca, aż umilkną i rozpierzchną się pić w barach.

Tak, dziewczyny są najlepsze, choć chłopcy, oczywiście, też to potrafią. Zwłaszcza w mundurach i kiedy bębnią te przejmujące, marszowe, żałobne melodie i kiedy dźwięk odbitja się od starych, bardzo starych ścian bardzo starych miast... Wesoło-smutno, wesoło-smutno, zabawa-żałoba, święto-post, czy coś tu jeszcze zależy od woli?

4 komentarze:

Zadora pisze...

Kurcze, widziałem coś takiego raz w Barcelonie, na starym mieście, wieczorem w ślepym zaułku zakończonym placykiem. Rytm odbity od ścian kamienic wokoło był hipnotyzujący. Wielka moc!

abnegat.ltd pisze...

Nie widzialem - a jakbym tam byl. Dzizaz, alez masz talent :))

(KK) pisze...

Ech, bo się rumienię...

Zadora pisze...

nie ma się co rumienić, prawdę Abi pisze :)