poniedziałek, 10 maja 2010

Czas kwiatów


Wiosna wybuchła jakoś bez mojego udziału. Nie było mnie tydzień. Wyjeżdżając, zostawiałam gołe drzewa; wróciłam do dżungli. Na dodatek - wprost na "Temps de Flors", girońskie święto kwiatów.

Jeśli będziecie chcieli kiedyś zwiedzić Gironę od podszewki, przyjedźcie na początku maja. Przez cały tydzień miasto zdradza sekrety: otwierają się tajemnicze, zardzewiałe drzwi w zaułkach, wolno włazić na prywatne podwórka i zaglądać do starych bram, a muzea są gratis. Na dodatek wszędzie są kwiaty. Na schodach przed kościołami ścielą się w prawdziwe dywany. W bramach i na patiach ogrodnicy i artyści tworzą z nich mniej lub bardziej odjechane kwiatowe instalacje. Idąc tylko na zakupy zaliczyłam rzekę z goździków i rzeźbę ze skrzyni z nagietkami. Obłęd. Na jednej z kamienic wiszą klatki z gerberami; specjalna maszyna zrasza je bańkami mydlanymi.


Oczywiście, ma to wszystko swoje gorsze strony. Na przykład nie zmieściliśmy się na parking (zostawiliśmy auto nad rzeką, jak inni). Nie znaleźliśmy też stolika w restauracji (w domu była jajecznica). Obawiam się także, że mój śpiwór, który wietrzy się, zwisając z parapetu, robi karierę jako kolejna artystyczna instalacja. Czekam, aż zobaczę go na czyimś zdjęciu...


Brak komentarzy: