niedziela, 5 czerwca 2011

Monfragüe. Czekając na sępy

- Pojedziecie tędy - machnął ręką. - Potem prosto, aż do bagna, za mostem w lewo, w polną drogę i tak ze trzy kilometry. Skręcicie znowu, pod górę i to będzie już tam.

Jaraicejo było dziwaczne. Nad małymi, brzydkimi domkami górował pokraczny moloch z burego kamienia: ni to kościół, ni twierdza, z ciężką, kwadratową wieżą, przyklejoną do monstrualnego cielska. Z bliska dało się dostrzec, że to jednak kościół, lecz to nie ujmowało mu ponurej aury. Spięty z najbliższymi domami absurdalnymi łukami wyglądał jak stary, opity krwią pająk pośrodku pajęczyny. Z jakiegoś ukrytego pięterka niósł się stukot piłeczki do ping-ponga - ktoś tam grał, choć wydawało się to nierealne. I jeszcze padał deszcz.


Właściciel hoteliku, w którym nie mieszkaliśmy, jeszcze raz popatrzył na mapkę, kiwnął na potężnie zbudowanego faceta w zgniło zielonych ciuchach. - Mówię im, żeby pojechali tu i skręcili tam, to najlepiej wyjadą - oznajmił z entuzjazmem. Facet w zgniłej zieleni spojrzał na nas spod oka; był wielki, miał ciężkie ubłocone buty oraz olbrzymi napięty brzuch. Wyglądał na leśniczego, myśliwego albo dyrektora parku narodowego; był tym ostatnim - dyrektorem Parku Narodowego Monfragüe. - A co chcecie zobaczyć? - zapytał. - Sępy - odpowiedzieliśmy.

Z dala wyglądały jak stadko myszołowów, krążące nad szczytem pagórka. Nie zgadzały się tylko proporcje, ale to dało się zobaczyć dopiero, kiedy podjechaliśmy bliżej. Cieńsze gałęzie dębów uginały się pod nimi. Kiedy zaczęliśmy się wspinać, wyszło słońce, a ptaki wzbiły się w powietrze. Było ich kilka, ale szybko połączyły się z jakimś większym stadem. Naliczyliśmy siedemdziesiąt parę sztuk. Staliśmy na szczycie ich pagórka, przyklejeni jak narośl do pnia dębu korkowego, a one czasem zapominały, że tam jesteśmy i kołowały wokół jak wielkie latawce. Kiedy opadały trochę niżej, widać było, że ich postrzępione skrzydła nie są wcale czarne. Były brązowo-złote.


2 komentarze:

Ania pisze...

Sępy przy Salto de Gitano to chyba jeden z najbardziej poruszających widoków, jakie do tej pory w Hiszpanii widziałam...

(KK) pisze...

Potężne są! My nie mieliśmy lornetki, więc na Salto widzieliśmy tylko z daleka, ale na szczęście na naszej górce podlatywały bliżej :) W ogóle jestem pod wrażeniem, bo ja nie wierzę w parki narodowe i to, że tam się da zobaczyć jakiegoś zwierzaka :)