niedziela, 2 października 2011

Salamanka. Pęknięte katedry

1 listopada 1755 r., o dziewiątej czterdzieści rano, kiedy trzęsienie ziemi i tsunami doszczętnie niszczyło Lizbonę, w odległym o 471 km mieście musiał dać się słyszeć szczególny odgłos. Gdyby to był komiks, na niebie pojawiłby się dymek z napisem: "CRAAAAACK!". Właśnie - craaaack! - pękały katedry w Salamance*.

Szliśmy po dachach. Tak to sobie wymyśliliśmy jeszcze poprzedniego wieczoru: pójdziemy dachami, zaczniemy od wież (ten szlak nazywał się Ieronimus, na cześć biskupa, który wolał walczyć u boku Cyda niż odmawiać różańce). Byliśmy już wysoko, gdzieś między dzwonnicami starej i nowej katedry, kiedy usłyszeliśmy to po raz pierwszy. Słońce prażyło tu niemiłosiernie, pachniało rozgrzanym ołowiem i gołębimi piórami, a w powietrzu trwał - nieprzerwany i cichutki jak oddech - dźwięk sprzed dwustu pięćdziesięciu sześciu lat. Craaaaack...


- Craaaack...! - szeptała spięta żelaznymi klamrami wieża. Rysa cięła ją z góry na dół, jak cienka czarna błyskawica. - Craaack...! - zgrzytał kamienny portal; fragment nadproża wisiał w nim, zaklinowany między dwoma kamieniami. W szczeliny można było włożyć ręce. - Craaaack...! - warczały zmyte przez deszcze, bezkształtne gargulce. Ich szyje obejmowały grube, żelazne obroże, jakby zzieleniałe od mchu bestie miały zerwać się z uwięzi i runąć w dół, na nieświadomych niczego przechodniów...

W pękniętej ścianie tkwiły pęknięte drzwi. Przeszliśmy przez nie i znaleźliśmy się w środku. Koronkowa galeryjka wisiała przy murze jak pajęcza nić. Niżej była przepaść trzech wielkich naw: z tej perspektywy mury wydawały się nie grubsze niż skorupka wydmuszki. I ta wydmuszka również była pęknięta.



- Craaaack...! - skarżył się święty z uróżowionymi policzkami. Złoty medalion, w którym tkwił, niemal wyłuskała z muru szeroka szczelina. - Craaaack...! - trzeszczały żebra w rozerwanym łuku, podtrzymującym sklepienie. - Craaack...! - straszyły rzeźbione aniołki, dźwigające naszą galeryjkę. Ich wątłe skrzydełka nie radziły sobie z ciężarem balkonu; szereg rwał się i nie trzymał linii. Wydawało się, że jeszcze chwila-moment i pierwsze skrzydlate dziecko odpadnie nam spod stóp i poszybuje w dół, ku posadzce. - Craaack...

Lecz, oczywiście, nic się nie poruszyło. Wszystko trwało w bezruchu, zastygłe w rozpadzie jak na zdjęciu z eksplozji: rysy i kamienie, szczeliny i łuki, rzeźby i balustrady. I tylko w nieruchomym powietrzu brzęczał dźwięk sprzed 250 lat: nieustanne, wieczne craaack...!, tak ciche, że przecież wcale nie było go słychać.


------
* Salamanka ma dwie katedry - starą i nową - zbudowane tuż przy sobie, tak, że niemal łączą się ze sobą murami.

6 komentarzy:

MolikZygmuntEWA pisze...

Jakie to szczęście, że budowano solidnie i trzęsienie ziemi w Lizbonie nie dało rady. Bo gdyby runęły, nie byłoby tej pięknej opowieści.

ana z maroka pisze...

Piekne zdjecia po prostu.

abnegat.ltd pisze...

:)
Lubie leniwe popoludnia z trzeszczacymi dachami - znak pewny, ze slonce prazy a wiatr ucichl :)))
Zazdroszcze...

(KK) pisze...

Ech, sama sobie zazdroszczę, bo teraz to mi ino skrzypi sąsiadka z góry ;)

katasia_k pisze...

I co, nie baliscie sie spacerowac po takiej peknietej katedrze? ;)

(KK) pisze...

Strach był :)