piątek, 2 grudnia 2011

Montserrat. Najlepsza kiełbasa w kraju


Trudno mi powiedzieć, czemu zapamiętuję właśnie takie rzeczy, jeszcze trudniej - czemu miałabym je opowiadać. To chyba trochę niesmaczne, dość przyziemne i trywialne, to mogłoby nawet zakrawać na bluźnierstwo, gdybyśmy chcieli małym grzeszkom nadawać wielkie nazwy. W każdym razie z tego dnia, kiedy wreszcie wybraliśmy się do klasztoru Montserrat, pamiętam głównie kiełbasę.

Mieli stary aparat: nawet sam nie przewijał kliszy (bo był na kliszę): czarny, prostokątny kompakt kodaka, leciutki jak piórko. Po zrobieniu zdjęcia trzeba było naciągnąć film zębatym pokrętłem i mam poważne obawy, że o tym zapomniałam i podwójnie naświetliłam klatkę, że zniszczyłam im to zdjęcie. Ustawili się do niego pod krzyżem, na kamiennym cyplu, skąd było widać Klasztor. Była ich chyba szóstka. Ledwie mieścili się w kadrze: trzy starsze małżeństwa - oni siwi, w swetrach z dekoltem w serek; one niskie, przysadziste, ze starczą nadwagą i włosami skręconymi na wałkach. Zaraz potem zaczęli mówić o sobie. Przyjechali z jakiejś wioski w Estremadurze, 900 km stąd. Musieli należeć do klubu seniora albo zespołu folklorystycznego, czy czegoś w tym rodzaju - mieli własny autokar i zamówioną mszę przed Czarną Madonną. Bardzo chcieli jakoś odwdzięczyć się nam za to zdjęcie, które chyba prześwietliłam i dlatego wyjęli kiełbasę i ser.


Częstowali panowie, głównie jeden: niski, z brzuszkiem i łysiejącymi skroniami. On też opowiadał. - Ser jak ser - mówił. - Ale ta kiełbasa to jest najlepsza kiełbasa w kraju. Robią ją właśnie u nas, w naszej wsi. Znajomy ma zakład. Ta druga też jest niezła, ale to nie to samo. Tylko ta, spróbujcie plasterek. I jeszcze jeden! No, dalej, jesteśmy w górach, trzeba mieć siłę. Wspaniała, prawda? Nigdzie nie robią takich kiełbas jak w naszej wsi. Specjalnie wzięliśmy je ze sobą. Żeby nie jeść byle czego. Kto wie, co oni tu robią w tej Katalonii. No, weźcie jeszcze kawałek na drogę. Prawdziwa estremadurska kiełbasa!


Kiełbasa była tłusta, paprykowa. Wokół ścieliły się mgły. Klasztor Montserrat z figurką Czarnej Madonny, wyrzeźbionej ponoć przez św. Łukasza, to ginął w nich, to znów się pojawiał. Gryźliśmy twarde plastry estremadurskiej kiełbasy, patrząc jak staruszkowie idą na swoją zamówioną mszę. Potem poszliśmy oglądać wykute w skałach pustelnie i zastanawialiśmy się co też mogli jeść tutejsi pustelnicy i czy do końca swych pobożnych dni tęsknili za najlepszymi kiełbasami ze swoich wsi.


6 komentarzy:

ana z maroka pisze...

Piekne to ostanie zdjecie. A co do hiszpanskich kielbas,to ich nie lubie..
Kiedys czestowalismy znajoma Hiszpanke krakowska. Wykrzywila sie po zagryzieniu kawalka, w ogole jej nie zasmakowalo.. :p

(KK) pisze...

To już było wieczorem, jak wracaliśmy - cały dzień były mgły i dopiero jak odjechaliśmy wyszło słońce.
Dla mnie większość tych kiełbas jest stanowczo za tłusta, tylko kilka mi smakowało, takich mocno suchych. Wolę jednak ryby. I granaty ;)

MolikZygmuntEWA pisze...

Też tam byłam i sobie zdjęcie zrobiłam, po czym zamieściłam. (Wizualizacja prowadzącej blog).
Kiełbasa? tylko kabanos. Na całym wielkim świecie najlepsza.

Mishka pisze...

Montserrat... Niesamowite miejsce, choć miejscami tłumne i żmija chciała mnie zjeść. Ale spacer do Santa Cova i wielki spokój tej samotni... Zatęskniłam...

Ania pisze...

Kiełbasy hiszpańskie nie są może tak smaczne jak nasze, ale fakt, najlepsze miałam okazje spróbować w Estremadurze i Kraju Basków. Pikantne, lekko tylko tłuściutkie, głupio się przyznać, ale czasem faktycznie zapamiętuję bardziej smaki z podróży niż konkretne obrazy:)

MolikZygmuntEWA pisze...

Najmilsza K.K., współsiostry i bracia w blogu!
NAJLEPSZE, NAJSERDECZNIEJSZE ŻYCZENIA z okazji ŚWIĄT i NOWEGO ROKU