poniedziałek, 27 lutego 2012

La Calahorra. Zaginione opowieści

 Są takie historie, z którymi zupełnie nie wiem, co zrobić. Urywki, okruchy, strzępki opowieści. Zwykle kończą się, zanim na dobre się zaczną. Zajmują mi okładki zeszytów, luźne kartki w notesach i pliki w komputerze. To takie historie na zapas, na "przyda się", na kiedyś. Zbieram je tak, jak się zbiera gumki recepturki, styropianowe tacki i słoiki po dżemach - z myślą, że kiedyś coś w nie opakuję, coś włożę, zepnę i będzie akurat, jak znalazł, ale oczywiście nigdy nic takiego nie robię, bo i co mądrego można począć z informacją, że niejaki Lew z Rożmitalu pielgrzymował do Santiago w 1465 r. i pomiędzy Medina del Campo a Canta la Piedra napotkał (żywego) pustelnika o sześciu palcach u nogi, w którym rozpoznał zaginionego (i martwego) Władysława Warneńczyka?

Albo z opowieścią proboszcza miechowskiego Piotra Mikołaja Korycińskiego, który otrzymał od hiszpańskiego króla Karola II złoty łańcuch tak długi i mocny, że go wraz z towarzyszami zawiesili na belce u powały i kołysali się na nim, próbując rozerwać, co im się bynajmniej nie udało (i że jeden z tych towarzyszy zachorował potem na chorobę cudzoziemską i nos mu wypadł)?

Albo z notatką z XVIII-wiecznego Magazynu Warszawskiego o pewnym rodzaju much, które żyją w Hiszpanii i świecą oczami tak mocno, że oświeca się nimi stoły, a niektórzy robią z nich sznury, wieszają sobie na szyi i bywają widziani na kilkaset metrów?

Co w ogóle można zrobić z takimi historiami?


Mam też takie zdjęcia - zdjęcia bez historii, z miejsc, odwiedzonych przypadkiem, w przelocie. Czasem korci mnie, by je opisać, doszperać się szczegółów, opakować obraz w opowieść i posłać go w świat, ale prawie nigdy tego nie robię. To bez sensu. Jaką logiczną historię można opowiedzieć tam, gdzie tak naprawdę jej nie ma?

Taka właśnie była La Calahorra. Dojechaliśmy tam tuż przed zmrokiem, kiedy wszystko było już złote. I naprawdę nie było ważne kto i kiedy zbudował ten zamek, kto i kiedy w nim mieszkał. Ważna była tylko geometria i złote światło.

A historię, jeśli chcecie, możecie wziąć sobie z zapasu.


4 komentarze:

MolikZygmuntEWA pisze...

A mnie akurat wszystkie te historie, które wypadają ze słoików po drzemie bardzo się podobają. I światło na zdjęciach bez historii też mnie cieszy.
Witaj po dłuuugiej przerwie!

Agnieszka Targowska-Koziara pisze...

Nie wiem, jak Ty to robisz, ale u Ciebie nawet bez historii jest opowieść, którą czyta się i ogląda z przyjemnością. Pogratulować i pozazdrościć talentu, co niniejszym czynię:)

Michał pisze...

Polecam książkę Grudzińskiego "Gorący oddech pustyni". To przykład na to, że takie historie można pięknie wykorzystać :)
Inna sprawa, że i on pewnie miał całkiem spory zapas tych "zapasowych", które nie trafiły do "słoików".
Każdy piszący ma taki magazyn. To nasze zaplecze, pudełeczko, w którym można godzinami przebierać.
Dzięki za możliwość - ukradkowego, ale zawsze - rzucania okiem do Twojego.
Pozdrawiam.

Jo pisze...

Uwielbiam takie historie tworzą aurę i świetnie dodają tła dla zdjęć