sobota, 1 września 2012

Bilbao. Kupa słonia


W Muzeum Guggenheima w Bilbao, w tym budynku, który powstał, bo jego projektant jednym ruchem nabazgrał na serwetce plątaninę linii, na ścianie wisiała kupa słonia. Tkwiła w samym środku wielobarwnej mandali: duża, starannie ulepiona brązowa kula. Artysta, którego nazwiska nie zanotowałam, musiał ją jakoś wypreparować, bo nie cuchnęła - właściwie, jeśli nie przeczytało się opisu na małej karteczce, umieszczonej z boku, trudno było poznać na co się patrzy. Sądzę zresztą, że wiele osób nie poznało, bo nachylali się nad kupą z wielką ciekawością, śledząc jej fakturę i odcienie.


 Poza słoniowym łajnem muzeum miało jeszcze wiele innych atrakcji. W osobnej sali jakiś nowoczesny rzeźbiarz ustawił to, co zebrał wokół remontowanych biurowców. Pogięte żaluzje i wiaderka z cementem tkwiły na podłodze w dziwacznych konfiguracjach - opis wyjaśniał, że artysta fotografował znaleziska, by potem pieczołowicie odtworzyć położenie poszczególnych śmieci. W innym pomieszczeniu spod otwartej maski cadillaca na posadzkę wylewały się potworne czerwone macki. Jeszcze gdzie indziej wielkim plastikowym zabawkom można było wsadzić widelec w oko lub inną część ciała. Wszystko to miało coś wspólnego z przemijaniem, cyklem życia, zniszczeniem i odnową, płodnością i śmiercią - tak przynajmniej zapewniał oficjalny folder. Zabrałam go nawet na pamiątkę, bo wiedziałam, że nigdy nie uda mi się napisać czegoś takiego jak: "życie jako świetlisty interwał podczas którego dekompozycja i rokład są niezbędnymi warunkami kreacji i odmowy", albo "ekspansywna eksploracja koegzystencji nadziei i rozpaczy w ludzkiej egzystencji", a te zdania wydawały się niezbędne, by dobrze zrozumieć to, na co patrzyliśmy.


Chodziliśmy więc po różnych salach, oglądając rozkład, kreację, nadzieję i rozpacz, oraz mandale z łajna słonia, aż znudziło nam się i poszliśmy pobawić się w stalowych spiralach Serry. Tam przynajmniej nie było żadnej dekompozycji, ani żadnej kupy. Tylko czas i rdza.


5 komentarzy:

MolikZygmuntEWA pisze...

Świetny przyczynek do dzisiejszej 'myśli w sztuce' :)

maya pisze...

piękny ten Serra. I jak dobrze, że przynajmniej jego twórczości nikt nie próbuje wytłumaczyć nadętym językiem.

(KK) pisze...

I można sobie po nim ot tak po prostu połazić, chociaż podobno co wrażliwsi narażają się na ryzyko choroby morskiej lub ataku klaustrofobii. Na mnie za to i tak największe wrażenie robi to, że zardzewiały Serra w Bilbao jest pod specjalnym patronatem... stalowni Accelor Mittal. Do której - nomen omen - należy też nasz nowohucki kombinat (dawniej im. Lenina).

MolikZygmuntEWA pisze...

Nie ma mnie w'członkach/obserwatorach', co by to miało znaczyć? Staram się jak potrafię. I wolałabym nie udowadniać, że jestem automatem. Chociaż... E

(KK) pisze...

Ewa, jesteś w obserwatorach! Nie jestem jakoś super biegła w bloggerze, ale wydaje mi się, że jeśli tylko ma się na nim konto (chyba też gmail wystarcza, ale nie mam pewności), to po prostu wpisujesz się jako obserwator bloga. Co do logowania/wpisywania haseł obrazowych i innych weryfikacji... - mnie też czasem na własnym blogu pyta czy nie jestem automatem :D