wtorek, 17 lutego 2009

Karnawał prowincjonalny. Dzień pierwszy



Wygląda to tak: przodem wolniutko jedzie radiowóz, dwóch gliniarzy leniwie wychyla się z okien, patrzą. Przechodnie usuwają się z jezdni, z barów i marokańskich salonów fryzjerskich na chodniki wychodzą śniadzi mężczyźni. Za radiowozem toczy się samochód z uwiązanym z tyłu głośnikiem. Z głośnika leci hiszpańskie disco. Potem idą dzieci w zielonych piórach. Litościwie (bo jest ledwie 10-12 stopni ciepła) pod piórami mają cieniutkie cieliste rękawy i nogawki. Niektóre dziewczynki z wrażenia zapominają wyćwiczonych miesiącami układów tanecznych i drepczą, patrząc wokół z półotwartymi buziami. Za dziećmi maszerują nastolatki w złotych stanikach i mini-spódniczkach. Ich pióra są czarne i brązowe, a pod nimi nie mają nic, nawet gęsiej skórki. Na końcu idą staruchy w kolorowych perukach klaunów, gadając między sobą głośno, by przekrzyczeć muzykę. Kawalkada mija ulicę i znika za zakrętem. Marokańczycy wracają do swoich barów i fryzjerów.

Ale to dopiero początek końca karnawału.

Brak komentarzy: