piątek, 15 maja 2009

Święty Bernard by się załamał


To było tej nocy, kiedy ulice wrzały fiestą. Wszędzie kłębił się tłum, wszystkie knajpy, kawiarnie, restauracje, ławki i krawężniki były pełne, w powietrzu snuł się dym, głucho dudniły bębny i trąby, obcy ludzie nagle podrywali się do tańca, a zapach smażonego oleju mieszał się z siarką. To było własnie wtedy, a ten budynek po prostu tam był. Grube, kamienne mury obiecywały ciszę. Szpiczaste portale zapraszały w las spiralnych kolumn, w półmrok i chłód. Noc łudziła tajemnicą.
W środku był gotyk i pustka. Pod gwiaździstym sklepieniem nieliczni ludzie snuli się sennie nawami i gubili między kolumnadą. A jednak nie był to kościół, przynajmniej nie dosłownie, raczej świątynia. Świątynia handlu. Walencka Giełda Jedwabiu.
W XV wieku Walencja była kupiecką potęgą, największym ośrodkiem handlu jedwabiem na wybrzeżu Morza Śródziemnego. Wzniesiona w ciągu zaledwie piętnastu lat La Lonja miała być tej potęgi odbiciem, a zarazem kamiennym przewodnikiem, wiodącym z kupieckiego kantoru wprost do nieba. "Przyjdźcie i zobacznie, drodzy współmieszkańcy - głoszą złote litery - jak dobrą rzeczą są negocjacje, kiedy nie kazi ich kłamstwo, kiedy przyrzeka się sąsiadowi i nie oszukuje go, kiedy pożycza się mu pieniądze bez lichwy. Kupiec, który tak postępuje, doświadczy chwały i żywota wiecznego".
Więc była noc. Na zewnątrz wrzała fiesta, waliły bębny i cuchnął olej, a w środku spiralne kolumny wiodły kupieckie dusze ku żebrowemu sklepieniu gotyckiego raju. Kręciło się od tego w głowie i mglił się wzrok. Człowiek opuszczał więc głowę, patrzył po ścianach. I właśnie wtedy go dopadały. Poukrywane po kątach, powciskane w kamienne zakamarki, nagle były wszędzie. Wytrzeszczały kamienne oczy, zwieszały jęzory, szczerzyły kły, wypinały zadki, wyczyniały wszelkie możliwe sprośności. Po co? Czemu? Czy zażyczyli ich sobie kupcy? Czy wyrzeźbili je niesforni artyści? Bawiły? Tumaniły? Straszyły przed grzechem? Czy może plugawiły święty gmach...?
Żadnych odpowiedzi. Potwory złośliwie chichoczą. Z zewnątrz czuć olej i siarkę. Już lepiej wybiec w noc, w fiestę, w bębny i trąby, w dziki taniec i tylko z rozpaczą pytać, jak czynił to św. Bernard:

"Cóż robią te fantastyczne stwory w klasztorach, pośród czytających Pismo braci? Cóż znaczą te nieczyste małpy, dziwne i dzikie lwy oraz potwory? Dla jakich celów umieszczono tu kreatury, pół-ludzi, pół-bestie? Widzę kilka ciał z jedną głową i kilka głów z jednym ciałem. Tu czworonóg z głową węża, tam ryba z tułowiem czworonoga, obok znów zwierzę: w połowie koń, w połowie cap... Doprawdy, jeśli nie płoniemy rumieńcem wstydu z powodu tych absurdów, powinniśmy przynajmniej żałować wszystkiego, co im poświęciliśmy."
PS. A wszystko przez to, że Dobrawka napisała o wołach.

Brak komentarzy: