wtorek, 7 lipca 2009

Zanim wzeszlo slonce



Wydaje mi sie, ze to musialo byc juz dawno temu, innego dnia, moze innego roku. Ale nie, to bylo dzisiaj, dzisiaj rano. Slonce jeszcze nie wstalo, bylo ciemno, zimno, cicho i wial wiatr. Na przystanku autobusowym siedzial chlopak. Mial zwieszona glowe, czyste, biale ubranie i czerwona chustke starannie zawiazana na szyi. Byl doskonale trzezwy. Czekal na autobus.
- Bedziesz biegl?
Skinal glowa.
- Pierwszy raz?
- Aha.
Umilkl i zapatrzyl sie w chodnik. Siedzielismy w ciszy moze z dziesiec minut. Bylismy zmeczeni, niewyspani, bylo jeszcze ciemno i dookola nie bylo nikogo wiecej. Czekalismy na autobus, ktory nie nadjezdzal.
- Wiesz ktory odcinek chcesz przebiec?
- Biegnie sie tylko kawalek? Nie wiedzialem. Pomyslalem, ze po prostu tam pojde i zobacze jak to dziala.
Czekalismy. Chlopak westchnal, spojrzal na zegarek i nerwowo rozejrzal sie za autobusem.
- Czemu chcesz to zrobic? - to nie bylo dobre pytanie, nie o piatej rano przed biegiem.
Desperacko wzruszyl ramionami.
- A czemu nie?
I znow czekalismy w ciszy. Za dwie godziny szesc bykow mialo przebyc osiemsetmetrowa trase przez miasto, a on mial biec przed nimi, starajac sie nie oberwac rogiem i nie dac sie przewrocic innym biegaczom. Naprawde nie bylo o czym rozmawiac. Powoli zaczynalo to przypominac oczekiwanie na egzekucje.
Od strony akademikow przyszedl drugi chlopak, rownie bialy, czysty, trzezwy i zamyslony.
- Bedziesz biegl? - zapytal go ten, ktory czekal na autobus.
- No.
- Ktory odcinek?
- Jeszcze nie wiem, to biegnie sie jakis odcinek?
- Tak.
- Nie wiem. A ty?
- Tez nie wiem.
- Skad jestes?
- Australia.
- Aha. Ja US.
- Aha.
Amerykanin oparl sie ramieniem o wiate przystanku. Australijczyk nerwowo spojrzal na zegarek. Milczeli obaj. Wreszcie przyjechal autobus i wsiedlismy. Chlopcy wysiedli przy plaza de Castillo. Poszli w kierunku poczatku zagrod, z ktorych wypuszcza sie byki.
- Do zobaczenia - powiedzial jeszcze Australijczyk i zasmial sie. - Oby.
Dwie godziny potem, kiedy wzeszlo juz slonce i przebiegly byki - a przebiegly bardzo, bardzo szybko i wszyscy doswiadczeni biegacze mowili, ze to bylo "lup! fruuu! i tyle" - zobaczylam Australijczyka znowu. Byl szczesliwy i trzesly mu sie rece. Wyciagal je przed siebie i pokazywal jak drza.
- I jak bylo? - pytalismy go z dziennikarzami z Norwegii i bylo to najglupsze pytanie, jakie moglismy zadac, ale zadne inne nie przychodzilo nam do glowy.
- To bylo... wow... to bylo swietne, niesamowite... - bezradnie wyliczal przymiotniki. Zostawilismy go samego. Bo wlasciwie jak mial nam o tym opowiedziec?


2 komentarze:

abnegat.ltd pisze...

Dzizzazz :D Najwyraźniej jestem zimnym nordem z północy bo mnie jakoś bieganie na stratowanie nie pociąga. Ale zrobić trzoszke zdjęc by było miło - w tak pieknych okolicznościach przyrody.

(KK) pisze...

Zapewniam, po dwoch godzinach siedzenia na ustawionej na sztorc desce okolicznosci przyrody nie sa juz tym, czym dawniej... ;))