poniedziałek, 7 września 2009

Lizbon story




Azad usłyszał gości, ledwie weszli do kamienicy. Ostrożnie wyszedł na półpiętro, splótł ręce na gnomim brzuchu i ze spokojnym uśmiechem słuchał jak pną się po schodach. Stare, obłożone linoleum stopnie skrzypiały pod nimi zupełnie inaczej niż pod nogami stałych mieszkańców - inny był rytm kroków, inne tempo, tak nie chodziła stara pani F., ani jej rozwiedziona córka, tak nie wracał z kiosku emerytowany pan G. Azad wiedział - schody nie reagowały tak na żadnego z lokatorów odrapanego domu przy ulicy Dos Anjos w tonącym w śmieciach, brudnym, opanowanym przez emigantów centrum Lizbony. Schodami szli GOŚCIE. Azad przykleił długie, szaro-siwe włosy do czaszki za uszami i poprawił okulary. Bardzo lubił gości.

- Whu arrr you? I've gut no rrrroom forrr you - powiedział spokojnie, a w jego wilgotnych, brązowych oczach rozbłysły figlarne iskierki...

Recepcja była maleńka. Ledwie mieścili się w niej w trójkę - on za wąską ladą, która osłaniała starą, nakrytą kocem kanapę i szafę ze sklejki, oni na metrze kwadratowym, dzielącym zawalony ulotkami i rachunkami kontuar od drzwi. Kiedy dzielił stare mieszkanie, by urządzić w nim hostel, starał się jak najwięcej miejsca wygospodarować na pokoje i na recepcję przeznaczył ostatnią część korytarza, tą dochodzącą do okna.

- Popatrz, on chyba tam śpi...! - mruknęła dziewczyna w dziwnym, szeleszczącym języku, którego Azad nie zrozumiał. - A widzisz to zdjęcie na ścianie? Ma dokładnie tą samą koszulę! Matko, myślisz, że to jego jedyna...?

Chłopak nie odpowiedział, zajęty wpisywaniem w formularz swojego nazwiska. Azad uśmiechnął się łagodnie. - Now commm with me - powiedział. - I will showw you yorrrr rrrroom.


Poszedł przodem, pomału, szurając kapciami. W taką pogodę jak dziś stawy odmawiały mu posłuszeństwa. Goście snuli się za nim niecierpliwie, raz po raz zawadzając plecakami o ściany korytarza.

- Ja się nawet nie zastanawiam czy są tu karaluchy - mruczała niezrozumiale dziewczyna. - Ja się zastanawiam, jakiej one są wielkości.

- Hirrr you have two keys. Thisis key to this doorrr. Look - Azad wsunął w zamek klucz o podwójnym ząbkowaniu i otworzył wejściowe drzwi do hostelu. - Pliiss, comm.

Kiedy wsunęli się za nim, podał klucz dziewczynie. - Now you trrry.

Dziewczyna spojrzała na chłopaka i Azad miał wrażenie, że przewróciła oczami. Wzięła jednak klucz i wyszła na korytarz. Azad zatrzasnął za nią drzwi. Tak jak przypuszczał, spróbowała obrócić klucz w prawo i chwilę szarpała się z okrągłą klamką. Kiedy wreszcie udało jej się otworzyć drzwi, uśmiechnął się do niej figlarnie.

- Always lefft, always lefft - powiedział. Zaśmiała się, zaciskając zęby. - Pliss, comm. Thisis bathrrroom. Pliss, comm. Bonn żurrr - przywitał się z parą Francuzów, która właśnie przygotowywała sobie śniadanie. Dziewczyna - Francuska - uśmiechnęła się do niego ślicznie. - Thisis kichen, you can usss it - powiedział do przyprowadzonej pary. - Now, pliss, comm. Thisis a common place. It isss the coldessst place in the houssse. I comm herre somethimess... And thisis yorr rroom...



- Chcesz tu zostać? Czy wolisz poszukać czegoś innego? - zapytał chłopak, kiedy Azad, nieprzestając się uśmiechać, wrócił do recepcji.

- Możemy tu zostać - westchnęła dziewczyna. - Spaliśmy w gorszych miejscach. Skoro Francuzi tu mogą, to mogę i ja...

***

Lizbona jest brudna. Stara i brudna. Z pomalowanych sprajem kamienic odpadają bajecznie kolorowe kafelki, po chodnikach walają się szmaty i karton, z parkanów obłażą stare plakaty i ogłoszenia. Wieczorem zaułkami przemykają mężczyźni - równie chudzi jak lizbońskie koty z połamanymi ogonami - i naprawdę ciężko powiedzieć, czy załatwiają jeszcze jakieś interesy, czy tylko snują się bez celu, bez domu, bez powodu... Lizbona ma piękne mosty i zamek, cudowną steampunkową windę (która jest bliską krewną Wieży Eiffla!), a na wystawach knajp dostojnie przebierają nogami olbrzymie homary, ale wieczorem, sto metrów głównego placu, przypomina miasto bezdomnych, stolicę emigrantów, drobnych złodziei i małych rzezimieszków. Co może i ma pewien niepowtarzalny urok, ale...

Jestem za to przekonana, że człowiek, który wymyślił rollercoaster, czerpał inspirację z lizbońskich tramwajów.



Tramwaje w Lizbonie są drewniane, mają jeden przedział i suną po wąskich, krętych i stromych szynach. Najpierw pną się mozolnie, powoli, ze skrzypem drewna i jękiem metalu na wzgórze, by potem - z górki na pazurki! - popędzić na dół, sypiąc iskry z trakcji i mijając o centrymetry ludzi, samochody i inne tramwaje. A wszystko za cenę biletu komunikcji miejskiej! I jak się tu dziwić, że wszyscy normalni lizbończycy korzystają z metra? Skoro 99 procent miejsc w tramwajach zajmują turyści z aparatami fotograficzymi?? Choć ja osobiście, gdyby przyszło mi mieszkać w Lizbonie, chyba w ogóle nie wysiadałabym z tramwaju...



I tak. Wiem, że po powrocie miałam pisać o rękach w grobach i oczach na drzewach, ale nie mogłam się powstrzymać i nie zanotować paru zdań o najtańszym hostelu w Lizbonie, w którym po raz drugi w życiu doświadczyłam posiadania w rogu pokoju, 30 cm od łóżka, kabiny prysznicowej oraz bidetu (doprawdy nie wiem, czemu nie było również sedesu...?). Zwłaszcza, że był to hostel Azada. Gdybym była mniej leniwa i miała większy talent do fabuł, siadłabym i napisałabym kryminał albo horror. A zaczynałby się tak:

Azad usłyszał gości, ledwie weszli do kamienicy. Ostrożnie wyszedł na półpiętro, splótł ręce na gnomim brzuchu i ze spokojnym uśmiechem słuchał jak pną się po schodach. Stare, obłożone linoleum stopnie skrzypiały pod nimi zupełnie inaczej niż pod nogami stałych mieszkańców - inny był rytm kroków, inne tempo, tak nie chodziła stara pani F., ani jej rozwiedziona córka, tak nie wracał z kiosku emerytowany pan G. Azad wiedział - schody nie reagowały tak na żadnego z lokatorów odrapanego domu przy ulicy Dos Anjos w tonącym w śmieciach, brudnym, opanowanym przez emigantów centrum Lizbony. Schodami szli GOŚCIE. Azad przykleił długie, szaro-siwe włosy do czaszki za uszami i poprawił okulary. Bardzo lubił gości...

4 komentarze:

abnegat.ltd pisze...

...na śniadanie...

(KK) pisze...

No, naprawdę, miało być bez spojlerów...! :)))

Zadora pisze...

tak klimatycznie, że sama chęć zatrzymania się w tym lokum może być powodem do podróży! Jakiś adres i ceny? :D

(KK) pisze...

Ależ bezzwłocznie. Lizbona, rua Dos Anjos, cena od osoby jakieś 17 euro za noc, Azad gratis :D