czwartek, 17 grudnia 2009

Czytając Potockiego na autostradzie



"Hrabia Olavidez jeszcze nie był sprowadził osadników do gór Sierra Morena. Strome to pasmo, które oddziela Andaluzję od La Manchy, zamieszkiwali wówczas kontrabandziści, rozbójnicy i kilku Cyganów, o których mówiono, że pożerali ciała zabitych wędrowców."
- To napewno jest w tym kierunku?
- Tak, tak. Normalnie autostradą tak jak na Cartagenę i na wysokości Goru powinien być zjazd.
- Ale mam zjeżdżać na ten Gor?
- Nie, właśnie w drugą stronę. Na Gorafe.
- To jest jakieś duże miasto?
- Nie, wiocha maleńka.
- To poszukaj jakiegoś dużego miasta gdzieś dalej, przecież na wiochę nie będzie zjazdu...
- Ale tam już nie ma miast. Tam już w ogóle nic nie ma za tym Gorafe.
- Droga się kończy?
- Nie. Ale nic przy niej nie ma...
"Podróżny, który odważył się zapuścić w tę dziką okolicę, napastowany bywał (jak mówiono) przez tysiączne okropności, na których widok drżeli najbardziej odważni. Słyszał płaczliwe głosy mieszjące się z hukiem potoków, wśród poświstu burzy mamiły go błędne ogniki, a niewidzialne ręce popychały go w bezdenne przepaście."
- ...kurczę, nie wiem, czy zdążymy. Ściemnia się.
- Jest zjazd na Gor. Mam zjeżdżać?
- Tak! Nie! Czekaj, nie na Gor! W drugą stronę, na Gorafe!
- Nie ma Gorafe, jest Las Viñas. Jechać?
- Czekaj! Dobra, jedź! Jedź na Las Viñas.
- Co tam ma w ogóle być?
- Parque Megalitico, ponad 200 dolmenów, na zdjęciu wyglądają na całkiem wielkie...
- A to całe Badlands? To też tam?
- No właśnie nie wiem, nie wynika z mapy. To Badlands to niby jest tu wszędzie.


 "Trzeba przyznać, że dolina Los Hermanos zdawała się nader przyjazną dla zbójeckich przedsięwzięć, zawsząd bowiem dostarczała złoczyńcom miejsca schronienia. Co chwila zatrzymywały podróżnego skały odwalone z gór lub odwieczne drzewa wywrócone przez burze..."
 - ...kupa kamieni.
- No, na zdjęciu wyglądało lepiej. Zobacz, takie stojące i z daszkiem... To, co, wracamy?
- Ale może nie tą samą drogą, dość tego żwiru. Tam przed nami jest zjazd do wąwozu, wygląda lepiej niż ta szutrówka. Przed chwilą schodził tamtędy facet z krową.
- To się zdziwi jak zobaczy polską rejestrację.
- O ile go dogonimy.
- Jak go mamy nie dogonić?
"Wprawdzie można było czasami znaleźć na tej strasznej drodze jakąś ventę, czyli samotną gospodę, ale duchy, bardziej diabelskie niż sami oberżyści, zmusiły tych ostatnich do ustąpienia im miejsca i oddalenia się w kraje, gdzie jedynie głos ich sumienia przerywał im spoczynek, a - z dwojga złego jedno wybierając - oberżyści woleli z tym drugim mieć do czynienia." 
- ...z daleka wyglądało to trochę lepiej... Zdawało mi się, że tu będzie asfalt.
- A facet z krową? Nie ma go. Jesteś pewien, że tędy schodził?
- Pewnie. Przecież nie ma tu innej drogi.
- Ciekawe, czy w tym miasteczku już widzieli samochód z polską rejestracją...
- Zatrzymujemy się tu na kawę na końcu świata?
- Nieee. Jedźmy do tej nawiedzonej gospody.
- A znajdziesz ją?
- Tak, tak. Na pewno. Będzie drogowskaz. To jest to miejsce, gdzie się zawsze zatrzymujemy w drodze z Granady. Stacja benzynowa i ta dziwna knajpa. Już dwa razy zmienialiśmy się tam za kierownicą, całkiem przypadkiem zresztą. I jakoś tak czułam, że ta nazwa mi coś mówi. Aż dziwne, że nie skojarzyłam wcześniej.
- A jak to się nazywa?
- Venta Quemada. Spalona Gospoda.

"Im bliżej zbliżałem się do gospody, tym milczenie głębszym mi się zdawało. Nareszcie przybyłem i ujrzałem przy wejściu skarbonkę przeznaczoną do zbierania jałmużny, na której wyczytałem następujący napis: "Panowie podróżni, módlcie się przez miłosierdzie za duszę Gonzaleza z Murcji, dawnego gospodarza Venta Quemada. Nade wszystko zaś mijajcie to miejsce i pod żadnym warunkiem nie przepędzajcie tu nocy"."
- Tu?
- Tu, tu. I teraz na stację benzynową...
- Czemu na stację? Zjedźmy do miasteczka, na pewno będzie jakiś bar.
- A znasz lepszy odpowiednik starych samotnych gospód na szlaku niż knajpa przy stacji benzynowej? To byłby taki znak czasów...
- Ale przejedźmy się przez miasteczko.
- ...ale ciemno...
- ...ciemno...
- ...i gdzie są wszyscy?
- ...ani jednego światła w oknach, ani pół baru...
- ...to nie jest normalne... znasz jakąś hiszpańską wiochę, w której nie ma baru?
- Żadnej...
- To jedźmy już na tę stację. Mówię ci, to będzie taki znak... Znak czasów...


- I co napiszesz?
- O knajpie?
- O knajpie.
- Bo ja wiem? Że dużo dymu, ciepło, że przez półotwarte drzwi do kuchni widać ogień w piecu, że dużo ludzi i wcale nie wyglądają jakby się bali przepędzać tu noc... Że dziewczyny jak z dyskoteki i wcale nie przypominają tajemniczych Mauretanek. No, nie wiem. Może, że kawa mocna i czuć w niej fusy?
- To, co? Jedziemy?
- Jedziemy...
"Nareszcie ocknąłem się naprawdę. Słońce paliło mi powieki i ledwie zdołałem je podnieść. Ujrzałem niebo, znajdowałem się na wolnym powietrzu, ale blask mnie oślepiał. (...) Gdzież znajdęwyrazy, aby opisać grozę, jaka mną owładnęła. Leżałem pod szubienicą Los Hermanos. Trupy dwóch braci Zota nie wisiały, ale spoczywały po obu moich stronach. Bez wątpienia całą noc między nimi przepędziłem. Spoczywałem na potarganych postronkach, resztkach kół, odłamkach szkieletów i ohydnych łachmanach, które po zgniciu ciał odpadły od kości..."
 Jan Potocki, "Rękopis znaleziony w Saragossie"
Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2003

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

;)

Piotr

Zadora pisze...

fantastyczne miejsce, to z drugiej foty. Skały, kolory, późne światło :)

(KK) pisze...

Miejsce jest rewelacyjne i naprawdę trafiliśmy tam przez zupełny przypadek. A to późne światło też było dość mocno niezamierzone :) Nawet ono jest trochę za późne i na dnie wąwozu obok nie było już nic widać ;)

Anonimowy pisze...

Konno trzeba było, to byście trafili od razu, albo pytać o wisielców :)
Piotrek

Espresso pisze...

Idealne miejsce do kręcenia horrorów ;)