niedziela, 14 lutego 2010

Luz-man

czyli septimo-piso na gościnnych występach w Atenach


Uśmiech w Atenach to domena mężczyzn. Jak i handel, prowadzenie knajp i spokojne przesiadywanie w cieniu w miejscach publicznych. To znaczy, owszem, są tu kobiety-handlarki, kobiety-kelnerki i samotne kobiety w cieniu, ale wszystkie muszą mieć ostry, nieprzyjemny, odstraszający wyraz twarzy. I pod żadnym pozorem nie wolno im się uśmiechnąć, bo...
- Sorry...?




W Atenach jest dużo kotów, psów i policji. Koty są piękne, z błyszczącą sierścią i oczami zmrużonymi od słońca w wąziutkie szparki. Psy, wielkie i grube, śpią na głównych placach, na zapasionych bokach, jak nieżywe, nie niepokojone przez nikogo. Policjanci poruszają się watahami, nieszkodliwie lawirując wśród kataryniarzy, sprzedawców giga-zapalniczek i handlarzy tandetą.
- Sorry, nice lady...?
 
Najlepiej jest gdzieś usiąść, na jakimś placu, gdzie na murku siadają ci, którzy na kogoś czekają, albo którym po prostu nigdzie się nie śpieszy. Gdzie pieką kasztany i sprzedają słodką herbatę z samowaru, tłum przepływa, mężczyźni siedzą, psy śpią, Wietnamczyk ustawia na chodniku pluszowego osła, chodzącego na dwóch nogach póki nie przewróci się, podrygując w drgawkach. Gdzieś gdzie tak łatwo się w coś wplątać, w handel, w interes, w uliczny flirt, właściwie przecież wszystko jedno.
- Sorry, lady...?
- Yes?
- Are you a writer?
No cóż, właściwie, przez pięć minut, czemu nie.
- Tak.
- Piszesz o mieście?
- Tak.
- A możesz napisać coś o mnie?
- Ale co?
- Nie wiem. Może przypomniam ci kogoś lub o czymś.
- A kim jesteś?
- I'm a luz-man - mówi.
Luz-man? Co on właściwie powiedział? Że jest luzakiem? Wolnym człowiekiem? Człowiekiem przegranym?
- To co mam o tobie napisać?
Ale on już milczy. Patrzy i milczy, i po chwili zaczyna się uśmiechać. Luz-man, taki zawód, ma w CV oczy brązowe jak u spaniela, rzęsy długie jak u lalki i nic już więcej do powiedzenia.
- Pomyślę, co napisać - mówię i wstaję, bo podoba mi się takie zakończenie, jest lepsze niż drobna kradzież,  wyłudzenie, morderstwo i egzotyczny flirt, ale nie zdążę nawet dojść do Rzymskiej Agory, kiedy pojawia się znowu i pyta nieśmiało: - Should I show you something amazing?
- No! - mówię, rozczarowana, że zepsuł taką ładną pointę, ale on waha się wyraźnie i już wiem, że to pomyłka, że to jednak nie jest dalszy ciąg tej samej rozmowy, bo...
- Sprechen si deutsch...?



4 komentarze:

Zadora pisze...

Facet "lopezuje"? Widziałem takich w Rzymie, przy fontannie di Trevi, czarujących amerykańskie turystki;) I żyjących z tego.
Zrobiłaś świetne foty!

Anonimowy pisze...

Bardzo poetycki i nastrojowy tekst. Chyba takich wcześniej nie pisałaś ;)

Piotr

(KK) pisze...

--> Zadora: przejść ulicą nie można, tylu ich. A teraz są, że tak powiem, na przednówku ;)

--> Piotr: bo to w końcu walentynki! :)

Anonimowy pisze...

I tak Cię wzięło ? Dziwne ;)

Piotr