środa, 21 kwietnia 2010

Ko-lo-ro-wo (i krótko, tym razem)



Dawno, dawno temu w małym, kamiennym średniowiecznym miasteczku, przy wąskiej, kamiennej uliczce kilka osób zachorowało na dżumę. Władze miasteczka, znając już grozę epidemii i nie chcąc do niej dopuścić, zamknęły uliczkę. Mieszkańcom zabroniono wychodzić z domów. Siedzieli więc w zamknięciu i - wprost - umierali ze zgryzoty, strachu oraz, oczywiście, z nudów.


I pewnie pomarliby wszyscy, gdyby któregoś dnia chłopak z sąsiedztwa nie ubrał się w pstrokaty strój, nie przeciągnął nad uliczką drewnianego drąga i nie zaczął fikać na nim koziołków ku uciesze widzów! Dżuma odeszła, chorzy wyzdrowieli, uliczkę znów otwarto i wszystko, jak to w bajkach, skończyło się dobrze.



Miasteczko, w którym się to działo nazywa się Girona. Uliczka nazywa się Argenteria i jest niemal równoległa do naszej. A kolorowego akrobatę, zwanego Tarlà, na drążku zastępuje dziś kukiełka. Uciecha, zwłaszcza dzieci, pozostaje bez zmian.  

 

Brak komentarzy: