wtorek, 24 sierpnia 2010

Jak pasteryzować opowieści


Bar Casa Paco mieścił się na górce, na przeciw uniwersytetu i już na pierwszy rzut oka było widać, że jest to sąsiedztwo niezawinione. Między kampusem a barem rozciągał się wielki, płaski, rozgrzany jak patelnia parking. Po lewej straszyła spięta stalowymi klamrami, wybebeszona arena do corridy. Wokół  piętrzyły się ruiny. Wiatr przeganiał wte i we wte gorący żółty pył.

Bar Casa Paco właściwie sam był ruiną. Ostatni budynek wśród zgliszcz, podparty stemplami. Z początku jeszcze miał balkon - żelazny, arabeskowy - ale po kilku dniach zabito go deskami i zasłonięto plastikową płachtą. Wydawało się, że dalej pójdzie już szybko. Kierowcy buldożerów, którzy równali sąsiednie budynki pod apartamentowiec, nawet nie gasili silników, kiedy przychodzili do Casa Paco na kawę.

W środku było ciasno i ciemno. Po ostrym, cartageńskim słońcu oczy długo przyzwyczajały się do mroku. Kiedy wreszcie odzyskiwało się wzrok, najpierw dostrzegało się migający słabo fliper, a później zakurzone, wyblakłe plakaty. Na ścianach u Paco wciąż rządził Raul Saez, torero z Cartageny, lokalna gwiazda, bezdomna przez niekończący się remont areny oraz chłopcy z Realu Madryt, z czasów, kiedy ich trenerem był Beenhakker. Nad lustrem, nad rzędem napoczętych butelek czuwała Matka Boska. Pod nią czuwał któryś z dwóch braci Paco: szary jak kurz na butelkach, w koszuli równie spłowiałej, co ściany, spokojny, milczący i cierpliwy. Sam Paco nie żył już od paru lat.



Chodziliśmy tam na kawę. Stary ekspres z Casa Paco pluł do przezroczystych szklaneczek gęstym espresso, któryś z braci dolewał skondensowane mleko, które osadzało się na dnie grubą warstwą. Słodka, zawiesista jak upał kawa południa - nigdzie na północ od Walencji nie dostaliśmy dobrego cafe bombon; nigdzie w Hiszpanii nie piliśmy lepszego niż u Paco, przy aluminiowych stolikach, wystawionych na rozgrzanym parkingu, pod czujnym okiem kotów, które polowały w gąszczu wokół rozbebeszonej areny. Oczywiście, bar Casa Paco też miał być zburzony. Cała patelnia, na której był parking, była przeznaczona na reprezentacyjny skwer. Braciom Paco obiecano nowy szklany pawilonik-budkę. Tam miał przenieść się bar. Czekali na to ze spokojną rezygnacją.


To pewnie mogłaby być dobra historia. Stary bar-ruina, słodka kawa, buldożery z włączonymi silnikami. Pewnie by mogła... Ale cóż poradzę, upał jak wrzący syrop zalewa parking, wszystko grzęźnie w nim po kostki, po kolana, po szyje i przylepia się do rozgrzanych powierzchni.  A zatem: architekt zapomina zaprojektować pawilon na nowy bar, pod areną odnajdują się resztki rzymskiego teatru, prace zostają wstrzymane, nie można kopać dalej, nie można przenieść baru, bracia Paco zostają w ruinie, moja fabuła rozłazi się w szwach i tak zastyga... Czas topnieje. Jest za gorąco, zbyt słodko i lepko, żeby cokolwiek mogło się zmienić. Więc nic się nie zmienia. Wszystko trwa. Gorące i mokre powietrze konserwuje. Tak w Hiszpanii pasteryzuje się opowieści...


9 komentarzy:

doro pisze...

Piękna opowieść. Gorzko-słodka.

W drodze... pisze...

Fenomenalny teks. Świetna historia. A może by tak wydanie książkowe Twoich obserwacji? Chętnie bym kupiła :)

doro pisze...

I zdjęcia fantastyczne. Sepia trafiła w dziesiątkę. Zapach kawy czuję aż tu!
A wydanie papierowe popieram, zapisuję się na listę chętnych do kupna ;)

Agnieszka Targowska-Koziara pisze...

Klimat nie do podrobienia... Cudnie nostalgiczne.

el pisze...

rozmarzyłam się...

(KK) pisze...

Dzięki :) Chyba złapała mnie wczesno-jesienna tęsknota za południem. Ponoć bociany już TAM odlatują...
Zrobię, co mogę w sprawie tego papieru, obiecuję, trzymajcie kciuki! ;)

Zadora pisze...

trzymam!

ana z maroka pisze...

Piękny tekst. Czytając go poczułam atmosferę jaką dało mi także czytanie o Sorii Cees'a Nooteboom'a w Drogi do Santiago. Nie są to teksty takie same, ani też podobne, ale dają czytelnikowi ten sam SMAK. :)

(KK) pisze...

Bardzo lubię Nootebooma. Ma takie celne zdanie: "Za Pirenejami leży cały kontynent. Tajemniczy, skryty, nieznany; skupisko krain z ich własną historią, językami, tradycjami - potrzeba lat, żeby to odkopać dla siebie samego, odkryć, z samym sobą omówić"...