poniedziałek, 11 lipca 2011

Albacete. Młody torero


W parku o poranku trenował młody torero. Było jeszcze chłodno, z drzew sączyło się łagodne, zielone światło, a on zamiatał pył wielką, wściekle różową kapą. Musiała być ciężka, bo unosił ją z wyraźnym trudem, zwłaszcza, kiedy próbował zawinąć nią za plecami. Miał może 14 lat, trampki, krótkie spodenki i pryszcze. Był całkiem sam i był wyraźnie skrępowany.

Przyjechał tu na rowerze. Żółty odrapany bmx stał oparty o drzewo; obok leżała muleta i dwie szpady. Nad tym wszystkim górował kosz do koszykówki - on najbardziej tam pasował, bardziej niż pryszczaty, nieśmiały dzieciak ze zbyt ciężką kapą, ukradkiem rozglądający się, czy ktoś go nie podgląda.

Musiał być uczniem (raczej nie prymusem) szkółki przy plaza de toros, tej, którą w latach 80. założył matador Curro Fuentes. Może zapisał go tam ojciec, może dziadek, pamiętający czasy, kiedy w Albacete na 280 mieszkańców przypadał jeden torero? A może to on, pryszczaty nastolatek w trampkach na bmx-ie, zamarzył o różowych pończochach matadora? O słońcu na arenie? O krwi na piasku? Pewnie trzeba było go o to zapytać, zamiast podglądać przez dziurę w żywopłocie, jak z trudem manewruje ciężką płachtą. Wreszcie zorientował się, że patrzę, spłoszył się, złożył kapę i szybko wsiadł na bmx-a. Byłam ciekawa, co zrobi z dwoma  szpadami, ale po prostu położył je na kierownicy, ostrzami do przodu jak rycerz kopię i odjechał. Starszy pan, który akurat przechodził obok mojej ławki, kiwnął mi głową.
- Va bien? - zapytał. - W porządku? 

Brak komentarzy: