piątek, 9 września 2011

Xàtiva. Spoiler story


Wędrowiec nie czuje się swobodnie w Xàtivie. To mściwe miasto i zbyt wiele tu oczu. Patrzą na nas z każdej rynny, a rynny są w Xàtivie wąskie (widać nie pada tu często) i dwudzielne, i właśnie w miejscu, gdzie się łączą, na zgrubieniu rury, widnieje nieduży łebek. Śledzą nas ślepe żeliwne oczy naburmuszonych dzieci o pucułowatych policzkach, spod wpół przymkniętych powiek zerka ku nam młoda kobieta, krok dalej przechodzimy pod opiekę staruchy: jest chuda, a wokół jej surowej twarzy powiewają długie rozpuszczone włosy. A może to nie włosy, tylko poły zakonnego kornetu? Nigdy się tego nie dowiemy, żeliwo i warstwy farby na zawsze zatarły szczegóły. Idziemy dalej próbując nie wzniecać podejrzeń. Plecy mamy proste, krok pewny. Na prostych plecach czujemy natarczywy wzrok.



Chodzimy, szukamy. Gdzieś tu się urodził. Gdzieś tu go ochrzczono. Oglądamy tabliczki. Piętnastowieczny szpital. Gotycka fontanna. Dziewiętnastowieczna apteka. Katedra. Jest, stoi przed katedrą, ręka wzniesiona do błogosławieństwa, wzrok ku niebu, lecz my wolelibyśmy jednak tę chrzcielnicę, jednak ten dom, gdzie jeszcze maleńki srywał w becik Rodrigo, wciąż Borja, nie Borgia, wciąż niewinniątko, nie papież-lubieżnik, świętokupca, polityk. Jeszcze bez twarzy Jeremy'ego Ironsa.



Więc chodzimy i szukamy, w gęstym, zachodzącym słońcu, i trochę boimy się zapytać Spalonych. Śledzi nas zbyt wiele oczu, na nasz widok mieszkańcy ściszają głos. Xàtiva to mściwa miejscowość. Harda. Pamiętliwa. Na planach miasta rozrysowano układ wojsk. Tu wciąż trwa oblężenie. Wydaje się pewne, że jeśli pójdziemy do końca ulicą de la Corretgeria, wpakujemy się na artylerię Burbonów. Lepiej tam nie iść, lepiej też omijać bramę de los Banos, stamtąd na Xàtivę spadną żołnierze króla Filipa, będą palić, mordować i kraść, wszystkich wypędzą, a pożar będzie trwał osiem dni. Dopiero po dwudziestu latach król Filip pozwoli odbudować miasto, które źle wybrało stronnictwa, pozwoli odbudować, lecz nie hardą Xàtivę, a potulne San Felipe. Przez najbliższe sto lat Xàtivy w ogóle nie będzie i Spaleni (już zawsze tak będzie się o nich mówić) nigdy o tym nie zapomną. W 1940 r., kiedy do muzeum przy ulicy Corretgeria trafi portret Filipa V, król zawiśnie głową w dół i już tak zostanie, wróg w hardym, mściwym mieście...



Więc trochę się boimy. Nie chcemy zawisnąć. Kto może wiedzieć jaki stosunek mają Spaleni do swojego papieża? Rozpiera ich duma? Wstydzą się? Czy nazywają swoje córki Lukrecja? Przynoszą chłopców do św. Piotra, do tej chrzcielnicy, i proszą: temu niech będzie Juan, a na drugie Cezar? A może jest im to wszystko obojętne, w ogóle nie zaprząta to ich myśli? Wolą usiąść ciasno na ławce przy fontannie, z wnukiem w wózku, i z pobłażliwym uśmiechem patrzyć jak przybysze zatrzymują się przed tabliczką, jak czytają z poważnymi minami, że rodzina Borjów przybyła do Xàtivy z Aragonii, z wojskami Jaimego I i że Rodrigo Borja, papież Aleksander VI urodził się w tym właśnie domu z ciekawym kamiennym portalem, zaś zmarł, prawdopodobnie otruty w sierpniu 1503 r. Może wolą przyglądać się jak przybysze czytają te wszystkie spoilery, a potem rozglądają się bezradnie, bo tabliczka nie precyzuje o który dom chodzi, zresztą żaden nie wygląda na dostatecznie stary, aż wreszcie decydują się zrobić tylko zdjęcie fontanny i odejść. To odejście mocno przypomina rejteradę. Przybysze mają plecy proste i krok pewny. Próbują nie wzbudzać podejrzeń.

Całkiem, jakby czuli, że przez cały czas przygląda im się zbyt wiele oczu.

6 komentarzy:

kokieteria pisze...

To jest dopiero okrucieństwo! Pisać o miejscu, o które dwa razy się otarłam, raz nawet przez nie przejechałam, kilka razy o nim gadałam, nawet umówiłam się w nim na kawę i... nigdy tam nie dotarłam! Nie daruję sobie tego, no chyba że niechybnie tam wrócę:)

(KK) pisze...

No to sobie wzajemnie dopiekłyśmy ;)) Ale na pocieszenie powiem, że tym razem Ty najprawdopodobniej szybciej trafisz w okolice Xativy niż ja się ruszę z Parteru ;)

kokieteria pisze...

Niech tak będzie:)
Z tej zazdrości nie napisałam, że fantastyczny tekst. Od razu przypomniały mi się różne historie o tym mieście papieskim i mieście, w którym urodzili się dwaj główni bohaterowie "Don Juana raz jeszcze". I oczywiście przesłodzona, choć przecież urocza, filmowa opowieść z twarzą Jeremy'ego Ironsa. Myślę, że mogłabym nazwać swoją córkę Lukrecją:) Ach, i polecam "Opowieści niemoralne" Waleriana Borowczyka, szczególnie jedną z nich dotyczącą właśnie tej panny (tzn. wielokrotnej pani:) http://www.ekino.tv/film,Opowiesci-niemoralne-Contes-immoraux-1974-Napisy-PL,14651.html

MolikZygmuntEWA pisze...

Ach, znów prześliczna historia i prześliczny tekst. Wyciszył mnie po wariackim dniu na Europejskim Kongresie Kultury - ze 100 tys. ludzi na ulicach. Ale chyba nie patrzyli i nie śledzili. Co kraj to obyczaj.

katasia_k pisze...

Te oczy patrza nie tylko hardo, ale i jakby z wyrzutem. Brr...

(KK) pisze...

--> Kokieteria: muszę nadrobić zaległości w tekstach źródłowych ;) A Lukrecja to jest tak cudnie trafione imię...!

--> Ewa: w takim tłumie to dopiero można bezkarnie śledzić! Ale Kongres chyba warty?

-->Katasia: są deprymujące. Zwłaszcza w takiej! ilości.