czwartek, 26 lipca 2012

Sewilla. Chłopcy z Triany


Trudno powiedzieć, czemu wybrali akurat taką porę. O szóstej popołudniu słońce prażyło niemiłosiernie, wciąż rozgrzewając i tak już nagrzane powietrze. Światło parzyło. Przejście kilkuset metrów, dzielących Torre del Oro od mostu Izabelli II odbierało chęć życia. Julio, którego pytaliśmy o to później, powiedział, że być może zrobili to celowo. Żeby podkreślić, że są inni, odrębni, najtwardsi, że nie są pierwszymi lepszymi sewilczykami, ale prawdziwymi chłopcami z Triany, tej dzielnicy marynarzy, robotników, torerów i wytwórców azulejos. Być może rzeczywiście chcieli się popisać. Kiedy patrzyło się na nich, w tłumie gapiów paradujących z gołymi torsami, prychających wodą i prężących kiepskie tatuaże, można było uznać to za wystarczające wytłumaczenie.

 
Stateczek już czekał. Kotwiczył na rzece przy nabrzeżu. Z rufy sterczał mu długi na jakieś pięć metrów, gruby pal, wysmarowany niebieską mazią. Na krańcu pala powiewała czerwona chorągiewka. Co chwila jakiś półnagi chłopak, z numerem wypisanym na ramieniu długopisem, skakał na główkę do mętnej wody Guadalquiviru, przepływał wściekłym kraulem kilka metrów i wdrapywał się na pokład stateczku. Za chwilę miała się rozpocząć la cucaña, tradycyjna zabawa, którą na Trianie organizuje się z okazji odpustu Vela de Santa Ana i zgromadzeni na pokładzie chłopcy mieli próbować przebiec po sterczącym nad wodą śliskim palu, by zerwać chorągiewkę i zdobyć pieniądze, suszoną szynkę oraz szacunek dzielnicy. Kto wie na czym zależało im najbardziej.



Filozofii nie było w tym żadnej (może poza Freudem). Wystarczyło ustawić się na krańcu grubego, sztywnego pala, oprzeć stopę o sznur, owinięty u jego podstawy, uchwycić wyciągnięte ramiona pomocników, a potem wystartować gwałtownie i ślizgając się w po niebieskiej mazi spróbować przebiec kilka kroków, nie wpadając do wody. Wyglądało to na dość proste; zwłaszcza dwóch starszych chłopaków, chudych, żylastych i wytatuowanych, sprawiało wrażenie, jakby miało w tym doświadczenie. I rzeczywiście, już po chwili jeden z nich, z czterdziestką wypisaną na ramieniu i słońcami wytatuowanymi wokół sutków, zdobył proporczyk i wściekle machając ramionami popłynął ku nabrzeżu po nagrodę.


Wyglądało to wszystko dość banalnie - ten pal, ci chłopcy i mętna woda, w której pływały już dwie zdechłe ryby - i dopiero przy drugiej chorągiewce, ufundowanej przez Szpital Infanty Luisy, okazało się, że jednak jest w tym sporo sztuki. Czterdziestka i jego żylasty przyjaciel poszli sobie i na łodzi zostali sami młodzi chłopcy oraz, co gorsza, jedna dziewczyna. Wchodzili kolejno na wysmarowany niebieską mazią pal, by natychmiast spaść z głośnym pluskiem. Przymowali to z filozoficznym spokojem - wszyscy poza chłopakiem z numerem dwa na ramieniu. Był niewysoki i chudy jak kurczak, długoręki, kościsty, z podgolonymi włosami, plastikowym kolczykiem w uchu i tandetnym białym różańcem, zawieszonym na szyi, i najwyraźniej rozpierała go ambicja. Chciał być królem dzielnicy, właśnie tu i właśnie teraz; to było widać w napięciu cienkich jak postronki mięśni pod brązową skórą, kiedy zamierał na moment przed wskoczeniem na pal, w furii, z jaką walił dłońmi w wodę, kiedy po raz kolejny spadał, w uldze, która pojawiała się na jego twarzy, kiedy inni zawodnicy także lądowali w rzece... Przypominał jaguara, albo nie, nie jaguara, raczej jednego z tych wychudzonych kotów z zaropiałymi oczami, które włóczyły się po Trianie w poszukiwaniu jedzenia. Chciał szynki i sławy. Zaraz. Tu i teraz.


Musiało upłynąć ponad pół godziny, a chorągiewka wciąż tkwiła na końcu pala i publiczność zaczynała się niecierpliwić. - Za trudne! - krzyczeli jedni, inni szydzili z mokrych chłopaków na stateczku. Czterdziestka, który świętował gdzieś w pobliżu zdobycie pierwszej flagi, wskoczył do rzeki, szybkim kraulem podpłynął do łodzi i ustawił w kolejce do pala. Za pierwszym razem spadł, jak wszyscy. Przy drugiej próbie był już bardziej skoncentrowany. W pięknym stylu przeszedł po drągu aż na sam jego koniec, na ułamek sekundy zatrzymał się przy chorągiewce, po czym dotknął jej lekko i nie zrywając zeskoczył do rzeki. - Widzicie, jakie to proste! - zdążył jeszcze krzyknąć. W pozostałtych chłopakach zawrzała krew. Wydawało się, że Dwójka dostanie apopleksji. Rzucił się do pala, wyprężył jak struna, po czym ruszył do przodu. I spadł. Wrócił. Spadł jeszcze raz. Teraz był już tylko on, on i pal, i drwiący uśmiech Czterdziestki. Inni chłopcy już odpuścili, jakby nie wierzyli, że może się udać. Dwójka jeszcze raz wspiął się na pokład, ułożył stopę na linach u nasady pala, wyprężył jak kot, czający się na szczura - i ruszył. Doszedł do połowy pala, poślizgnął, zachwiał, po czym pięknym susem rzucił się w stronę flagi i wpadając do wody, pociągnął ją za sobą. Gruchnęły oklaski.

Zaraz potem na palu zamontowano kolejną chorągiewkę, ale uznaliśmy, że już nam wystarczy. Zobaczyliśmy dosyć. Widzieliśmy, jak brzydki, chudy Dwójka z krzywymi zębami został królem Triany.



1 komentarz:

MolikZygmuntEWA pisze...

Czytam z przyjemnością enty raz. Mimo to wzdycham, eh ci (wieczni) chłopcy!