wtorek, 19 lutego 2013

Sewilla. Lody o smaku dymu


Nie będę ukrywać. Chodziło o księżną Alby. O Maríę del Rosario Cayetanę Fitz-James Stuart y Silva, pięciokrotną księżną, osiemnastokrotną markizę, dwudziestokrotną hrabiankę, osobę, która posiada najwięcej szlacheckich tytułów na ziemi, ma 87 lat, lecz na skutek niezliczonych operacji plastycznych przypomina fascynujące skrzyżowanie lalki Barbie z mumią pawiana, wciąż używa różowego błyszczyka, a także niedawno poślubiła młodszego o 24 lata mężczyznę. Na weselu podano lody. Nie było wyjścia - poszliśmy ich spróbować.

Najbardziej chciałam zjeść lody o smaku dymu. Joaquin Liria Bulnes, właściciel słynnej sewillskiej lodziarni La Fiorentina, ukręcił je ku czci wielkotygodniowych procesji. Ulicami Sewilli idą wówczas wielotysięczne pochody zakapturzonych nazarenos, niesie się pasos i dymi kadzidłem. Taki miał być właśnie smak tych lodów - a przynajmniej tak go sobie wyobrażałam - ciężka, dusząca słodycz kadzidła, zakończona goryczą palonych ziół. Liria Bulnes był dość szczególnym lodziarzem. Za cel życia postawił sobie zakląć w zmrożone gałki najbardziej charakterystyczne smaki i zapachy Sewilli: azahar, woń kwiatu pomarańczy, rozmaryn, oliwę, manzanillę i jerez, ciastka palmeras, torrijas i inne miejscowe słodycze. Poza tym lubił też rzeźbić w arbuzach.



Był koniec lipca, ale lodziarnia stała prawie pusta. Z zewnątrz nie wyróżniała się niczym i gdybym na ostatniej stronie lokalnej gazety nie wyczytała, że księżna Alby zamówiła tu lody na swoje ostatnie wesele, nigdy byśmy tam nie weszli. Dziewczyna za kontuarem patrzyła na nas wyrozumiale, kiedy czytaliśmy etykietki na metalowych rynienkach z lodami. Musiała być przyzwyczajona. - O smaku dymu? Nie ma - powiedziała przepraszająco. - Joaquin robi je tylko na specjalne zamówienie. Na codzień nikt nie chce ich kupować.

Wybraliśmy dwie inne gałki: azahar o smaku kwiatu pomarańczy oraz cytrynowo-miętową. Druga była lepsza, orzeźwiająca w sewilskim upale. To był dobry wybór, ale trochę żałowaliśmy, że nie spróbowaliśmy zamrożonego dymu ani chociaż lodowej oliwy. Na szczęście kilka miesięcy później okazało się, że zupełnie nie było czego. Smog w Krakowie zgęstniał tak, że dało się kroić go nożem. Zostawiał na śluzówce zimny, gęsty, gorzki posmak dymu, bezsprzecznie dowodząc wyższości lodów o smaku azahar.

I dlatego postanowiliśmy znów pojechać do Albacete. 


10 komentarzy:

MolikZygmuntEWA pisze...

Czy to mogłoby znaczyć, że (nadal) wchłaniasz gęste, mimo braku Huty, powietrze Krakowskie ? A lodów zawsze żal, pewnie zaraz potupię w stronę lodówki. Co mam, to mam, nie ma co grymasić :)

(KK) pisze...

Jeszcze przez parę dni wdycham :) Ale zaraz jadę do Miasta Noży!

marcinsen pisze...

Ale mi smaków narobiłaś! Lubię takie dziwactwa smakowe:)

(KK) pisze...

Cześć Marcinie! Myślałam, że już tu nie zaglądasz :)

marcinsen pisze...

Śledzę wiernie:) Po prostu przez jakiś czas jakoś nie pisałem, nie komentowałem, nie chciało mi się;)
Teraz mieszkam w Kraku, może kiedyś się zejdziemy (mieszkasz tu też, nie? Czy mi się coś popieprzyło?)

(KK) pisze...

Oooo, pewnie, że się zejdziemy! Teraz znikam na półtora miesiąca do Albacete, ale potem bardzo chętnie!

Mo. pisze...

Intrygujące smaki lodów, ciekawe jak smakują te rozmarynowe.Za tydzień lecę do Alicante i nie będę miała czasu na Sewillę ale sobie wpiszę tę lodziarnię do kajecika.Miłego pobytu w Albacete, w sumie będziemy niedaleko:)

(KK) pisze...

Mo, ja też lecę do Alicante, bo takie mam połączenie. Dopiero stamtąd pociągiem do Albacete. Miniemy się :D

Aldona pisze...

Heladeria to miejsce, które lubię chyba najbardziej :))
ps. fajny blog :)

Tłumaczenia Łódź pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.