czwartek, 4 lutego 2010

Zagubieni wśród pagórków














- Za. Kilometr. Skręć w prawo - powiedziała Erica. - Dwadzieścia. Trzy. Kilometry. Do celu.
Drogowskaz obwieścił zjazd z autostrady. Nazwy miast brzmiały obco, ale ominęliśmy już Barcelonę i miejsce wydawało się właściwe.
- Za. Sto metrów. Skręć w prawo - powtórzyła Erica.
Ustawiliśmy się na pasie do zjazdu.
- Swoją drogą to ciekawe, że w hiszpańskim przewodniku po Katalonii nie ma słowa o tym El Puig... A w tym stary, który przywieźliśmy z Polski, tym po całej Hiszpanii, jest cały podrozdzialik.
- Pytałem nawet Katalończyków o te szczury, ale mówią, że nic nie słyszeli.
- Dziwne. Zwłaszcza, że tu piszą, że w tym miasteczku jest jakiś super słynny klasztor i coś tam jeszcze...
- Na rondzie lekko w lewo - odezwała się Erica. - Trzeci. Zjazd.
- ...ale to El Puig z przewodnika chyba nie jest tym naszym El Puig. Nie ma słowa o fieście. A poza tym leży 15 km od Walencji.
- Od Walencji? To jest jeszcze jakieś 300 km stąd.
- Dziesięć. Kilometrów. Do celu - oznajmiła Erica. - Za. Sto. Metrów. Skręć w prawo.
- A skąd ty właściwie wiesz, że to jest tutaj? Te szczury?
- No, jak to skąd? Z googli. Wrzuciłam El Puig w google maps. Wyskoczyło tylko jedno. W atlasie nie ma, bo to chyba bardzo mała wiocha. A Erica skąd wie?
- Sama znalazła.
- No, to przynajmniej mamy dwa niezależne źródła informacji...
- Za. Czterdzieści. Metrów. Skręć w lewo. Pięć. Kilometrów. Do celu - powiedziała Erica.
- Tu mam skręcać...? W tą ziemną...?
- Jedź, może znowu ma jakiś skrót.
- Za. Sto. Metrów. Skręć w lewo.
- Tutaj...?


Do rzeki nie wjechaliśmy (do Walencji też nie). Ale odtąd już wierzę we wszystkie opowieści o kierowcach tirów, wpadających do jezior i inne kawały o GPS-ach. Zaś obrzucanie tłumu szczurami obejrzeliśmy sobie - o, dzieci internetu - na YouTube. Czego i Państwu życzę:

http://www.youtube.com/watch?v=t5lTvY6JVLI

PS. A el puig, znaczy po katalońsku "pagórek".

6 komentarzy:

Dobrawka pisze...

Nasza Catherine spisuje się nieźle. Przez kilka dni mieliśmy przyjemność (?) podróżować pod rozkazy samego Sarkozy'ego, niestety dość często się zawieszał i wróciliśmy do Catherine. Gubi się jedynie w Polsce - po przejechaniu niemieckiej granicy przez kilkadziesiąt kilometrów nowiutkiej autostrady jest przekonana, że oto wjechaliśmy do jakiegoś dzikiego kraju bez ŻADNYCH dróg i desperacko każe nam zawracać. Uspokaja się dopiero gdzieś pod Wrocławiem.

Zadora pisze...

A tak się ciekawie zapowiadało:( 300 km dalej jechać, żeby szczury w locie zobaczyć, to chyba lepiej na La Rambla posiedzieć (bliżej mieliście):)

(KK) pisze...

Ech, no właśnie pierwszy raz nas tak zwiodła na manowce. A taka była pewna siebie! Człowiek sam nie wie, jak te zabawki nim rządzą ;)

Mishka pisze...

:D :D :D
W czasie mojej bytności w Hiszpanii nie było jeszcze GPSów (a przynajmniej nie dla pieszych), za to w informacji na lotnisku w Barcelonie, na pytanie o małą mieścinę Caleruega otrzymałyśmy odpowiedź: "nie ma takiego miasta". Dopiero karkołomne tłumaczenia poparte demonstracją na mapie, spowodowały reakcję: "aaa... no to w innym okręgu jest, to trzeba było tak od razu. My nie mamy wiadomości jak tam dotrzeć. Może na dworcu autobusowym będą wiedzieć..." :D Scena jak z Barei :D Być może pan na lotnisku nie posiadał podłączenia do gugelków i na pewno nie miał GPSa :D :D :D

abnegat.ltd pisze...

Moze to i lepiej? Potem sie jaka dzuma przyplatac moze...

(KK) pisze...

--> Mishka: Lądek :))
--> Abnegat: teraz to dżuma, tak? A kto radził jechać? :)