czwartek, 28 maja 2009

¡Visca el Barca! ¡Campeones!



A po meczu wszyscy poszli pod łódź podwodną (w 1888 r. Isaac Peral wymyślił w Cartagenie pierwszą łódź podwodną) palić race, wrzeszczeć i uprawiać corridę z trąbiącymi stadionowe przyśpiewki samochodami.


I niewiele wskazuje na to, że te samochody przestaną dzisiaj trąbić. Chociaż, tak naprawdę, Cartagena jest raczej za Realem...

piątek, 15 maja 2009

Święty Bernard by się załamał


To było tej nocy, kiedy ulice wrzały fiestą. Wszędzie kłębił się tłum, wszystkie knajpy, kawiarnie, restauracje, ławki i krawężniki były pełne, w powietrzu snuł się dym, głucho dudniły bębny i trąby, obcy ludzie nagle podrywali się do tańca, a zapach smażonego oleju mieszał się z siarką. To było własnie wtedy, a ten budynek po prostu tam był. Grube, kamienne mury obiecywały ciszę. Szpiczaste portale zapraszały w las spiralnych kolumn, w półmrok i chłód. Noc łudziła tajemnicą.
W środku był gotyk i pustka. Pod gwiaździstym sklepieniem nieliczni ludzie snuli się sennie nawami i gubili między kolumnadą. A jednak nie był to kościół, przynajmniej nie dosłownie, raczej świątynia. Świątynia handlu. Walencka Giełda Jedwabiu.
W XV wieku Walencja była kupiecką potęgą, największym ośrodkiem handlu jedwabiem na wybrzeżu Morza Śródziemnego. Wzniesiona w ciągu zaledwie piętnastu lat La Lonja miała być tej potęgi odbiciem, a zarazem kamiennym przewodnikiem, wiodącym z kupieckiego kantoru wprost do nieba. "Przyjdźcie i zobacznie, drodzy współmieszkańcy - głoszą złote litery - jak dobrą rzeczą są negocjacje, kiedy nie kazi ich kłamstwo, kiedy przyrzeka się sąsiadowi i nie oszukuje go, kiedy pożycza się mu pieniądze bez lichwy. Kupiec, który tak postępuje, doświadczy chwały i żywota wiecznego".
Więc była noc. Na zewnątrz wrzała fiesta, waliły bębny i cuchnął olej, a w środku spiralne kolumny wiodły kupieckie dusze ku żebrowemu sklepieniu gotyckiego raju. Kręciło się od tego w głowie i mglił się wzrok. Człowiek opuszczał więc głowę, patrzył po ścianach. I właśnie wtedy go dopadały. Poukrywane po kątach, powciskane w kamienne zakamarki, nagle były wszędzie. Wytrzeszczały kamienne oczy, zwieszały jęzory, szczerzyły kły, wypinały zadki, wyczyniały wszelkie możliwe sprośności. Po co? Czemu? Czy zażyczyli ich sobie kupcy? Czy wyrzeźbili je niesforni artyści? Bawiły? Tumaniły? Straszyły przed grzechem? Czy może plugawiły święty gmach...?
Żadnych odpowiedzi. Potwory złośliwie chichoczą. Z zewnątrz czuć olej i siarkę. Już lepiej wybiec w noc, w fiestę, w bębny i trąby, w dziki taniec i tylko z rozpaczą pytać, jak czynił to św. Bernard:

"Cóż robią te fantastyczne stwory w klasztorach, pośród czytających Pismo braci? Cóż znaczą te nieczyste małpy, dziwne i dzikie lwy oraz potwory? Dla jakich celów umieszczono tu kreatury, pół-ludzi, pół-bestie? Widzę kilka ciał z jedną głową i kilka głów z jednym ciałem. Tu czworonóg z głową węża, tam ryba z tułowiem czworonoga, obok znów zwierzę: w połowie koń, w połowie cap... Doprawdy, jeśli nie płoniemy rumieńcem wstydu z powodu tych absurdów, powinniśmy przynajmniej żałować wszystkiego, co im poświęciliśmy."
PS. A wszystko przez to, że Dobrawka napisała o wołach.

wtorek, 12 maja 2009

Spod palmy



1.
- Co ty właściwie będziesz robić w tej Hiszpanii?
- Leżeć pod palmą.

2.
Największy w Europie gaj palmowy otacza Elche od wschodu i południa, niepostrzeżenie przenika wgłąb miasta wzdłuż ulic i deptaków, rozlewa się już w środku olbrzymimi parkami. Palmy przywieźli tu Fenicjanie prawie 3 tysiące lat temu i teraz można w nich przebierać jak w ulęgałkach. Jest zielono i cieniście. Wszędzie handluje się daktylami.



Pojechałam do Elche znaleźć sobie palmę. I nie znalazłam. Nie, żeby nie było w czym wybierać. W Elche mieszka 200 tysięcy ludzi i rośnie 300 tysięcy palm. Nawet gdyby każdy mieszkaniec obrał sobie jedną na własność, i tak kilka egzemplarzy pozostałoby do wzięcia. W najpiękniejszym parku Elche - El Huerto del Cura, Księżym Sadzie - stoi nawet żywy kandelabr: z jednego pnia wyrasta osiem palm (tak naprawdę palmy nie mają pni, żeby być ścisłym - nie są wcale drzewami). I mimo to - nie znalazłam.
Znalazłam za to coś lepszego.
Jeża.

piątek, 8 maja 2009

Miasto i dźwigi


To miasto powinno mieć w herbie żurawia. Wielkie metalowe ptaszysko na jednej nodze. Dźwig.
Ciągle coś tu budują. Albo burzą. Miasto nieustannie się przekształca, zmienia formę, ewoluuje. A przynajmniej tak było do niedawna. Gdy uderzył kryzys, wraz z całą Hiszpanią, największym placem budowy zachodniej Europy, miasto zamarło. Robotnicy sobie poszli. Zostały dźwigi. I dziury.
Więc teraz wygląda to tak: idziesz wąską uliczką w cieniu przyklejonych do siebie kamienic i nagle, z boku, otwiera się dziura. Dziura też jest wąska, a nad nią wisi pęk splątanych, związanych byle jak kabli. Tu był dom. Już go nie ma. Zostało coś w rodzaju cienia: zarys ciemniejszych cegieł na sąsiedniej ścianie, ślad po wyburzonych schodach i kafelki. Te kafelki są właśnie najsmutniejsze, bo przypominają, że ktoś kiedyś tu mieszkał. Wyłożył kuchnię różową glazurą, w łazience miał biało-granatową szachownicę, a sąsiad... No właśnie. Nie ma już sąsiada, został abstrakcyjny kolaż na ceglanym murze. Fundamenty zarasta zielsko.
Czasem gdzieś, na stalowych podporach, czeka samotna ściana frontowa, ładna, modernistyczna, z pięknym balkonem. Przed nią ulica, za nią pustka. Stoi i czeka. Kiedyś na pewno coś tu będzie: drogi apartamentowiec, stal i szkło złączone ze starymi murami, prestiż. Czasem nawet w takiej dziurze czai się jakiś robotnik w małej kopareczce. Ale rzadko. Najczęściej jest cicho, zielsko krzewi się w spokoju, kafelki blakną na słońcu, a koty polują na ptaki. Życie płynie obok.

środa, 6 maja 2009

¡Viva Barca!

La Verdad o Iniescie: Don Andres Zbawiciel.
El Pais o jego golu: niebiański.
Sąsiadka z bloku obok wyszła na balkon i wrzeszczy: ¡Viva Barca!
¡Viva! ¡Viva!

piątek, 1 maja 2009

Trzy ćwierci do czarnej śmierci

Dwieście cztery? Ktoś mówił o dwustu czterech kilometrach? Już nieaktualne. Najnowszy potwierdzony przypadek świńskiej grypy ogłoszono w Murcji, o 55 km od Cartageny (gdzie - na Siódmym Piętrze - rezyduje Wasz korespondent). Biorąc pod uwagę ilość ludzi, którzy codziennie przemieszczają się pomiędzy tymi dwoma miastami, już wkrótce na septimo-piso.blogspot.com relacja na żywo z przebiegu pandemii. Tylko czosnek może nas uratować...
W Hiszpanii na świńską grypę choruje już trzynaście osób. Podejrzanych o bycie zarażonym jest 116. I - tylko u nas! - odnotowano pierwszy przypadek, kiedy wirus ujawnił się u osoby, która nie była w Meksyku. W Katalonii zachorowała młoda dziewczyna, której narzeczony wrócił niedawno z tego kraju.
Lokalne media podają, że w naszym regionie sprzedaż maseczek wzrosła trzykrotnie. Wzrost spożycia czosnku jest niewiadomy.