poniedziałek, 16 stycznia 2012

Santo Domingo de Silos. Zwichrowana kolumienka

 Do Santo Domingo de Silos pojechaliśmy dla jednej kolumienki. Siedemdziesiąt kilometrów na południe z Burgos, jeden nocleg, jeden dzień z życia. Czy to dużo, żeby zobaczyć zwichrowany słup? Może tak, może nie. Trudno orzec, ile warte jest patrzenie jak wywraca się porządek, a w doskonały ład wkrada się nieusuwalna skaza.

O kolumience wiedziałam od Ceesa Nootebooma. On wiedział o niej ze zdjęcia w książce o sztuce. "Zastanowiło mnie coś w tym okolonym ogrodzie, w tej absolutnej regularności, tym świętym czworoboku. Coś się nie zgadzało - pisał. - Jakaś skaza zakradła się do tego świata, coś było nie tak. Minęła może ledwie sekunda, zanim zauważyłem w czym rzecz, ale to, że się zawahałem, zostało przewidziane przez kogoś sześć wieków wcześniej. Trzy z tych kolumienek są jak pijane, praworęcznie się oplatają, upadają, lecz w ostatniej chwili utrzymują się nawzajem w równowadze (...). Nieskończenie intrygowało mnie, jak ktoś za pomocą tak prostego środka potrafił zachwiać światem".


Nie wiem, czemu trzymają się mnie właśnie takie opowieści. Czemu intrygują mnie zwichrowane kolumienki w zapadłych romańskich klasztorach, czemu jestem skłonna zbaczać dla nich z drogi. Z całej książki Nootebooma naprawdę mocno chciałam zobaczyć tylko dwie rzeczy: złoty kurnik w kościele w Santo Domingo de la Calzada i zwichrowaną kolumienkę z Silos.

Przewodnik był młodym mężczyzną w zapiętej pod szyję koszuli w prążki. Z surową miną pilnował, czy nie rozpierzchamy się po krużgankach, nie używamy fleszy i z uwagą słuchamy, co ma nam do powiedzenia o romańskiej rzeźbie. Być może kołnierzyk koszuli cisnął go w podgardle. W każdym razie zapędził nas nawet do klasztornego podziemia, gdzie na specjalnej wystawie nowoczesna artystka prezentowała ususzone przez siebie liście ziół. Dopiero potem mogliśmy obejrzeć kolumienkę.


Stała w samym środku szeregu. Wydawało się, że wychyla się z niego zaciekawiona, kto nadchodzi. Surowy przewodnik opowiadał coś o stopach Chrystusa na płaskorzeźbie, a my wyglądaliśmy ku kolumience, która także wyglądała ku nam. - ...zmieniają się zdobienia kapiteli. Budowę krużganku przejął inny artysta - powiedział wreszcie przewodnik. - Postanowił oznaczyć miejsce, od którego rozpoczyna pracę, tą oto skręconą kolumną. Składa się ona...

Przestaliśmy słuchać. Kolumienka wiła się i chwiała. Wyglądała jak żart, jak dowcip sprzed paru setek lat. Skąd wziął się w tym czasie, w tym miejscu pośrodku niczego, w tym surowym klasztorze z dala od świata artysta na tyle śmiały, by pośrodku krużganka umieścić mrugnięcie okiem, które miało przetrwać stulecia? Surowy przewodnik nie miał na ten temat nic do powiedzenia. Jedno było pewne: kimkolwiek był ów artysta, on także - jak i my - przebył siedemdziesiąt kilometrów z Burgos dla jednego, zwichrowanego słupa.


czwartek, 5 stycznia 2012

Meseta. Jak nie znaleźć owiec w internecie

Internet wie wszystko, lecz jest to wiedza maszyny: łacina i liczby. To, czego szukałam, w sieci nie istniało. Można było ze sporym prawdopodobieństwem wnioskować, że wobec tego rzecz ta nie istnieje w ogóle (zwłaszcza, że w internecie istnieje przecież także to, co nie istnieje). Była jednak nazwa, w dodatku długa: trzynaście liter. Nazwa niosła nadzieję. Wasz korespondent, jak przystało na człowieka, który żyje z tego, co napisane, nie mógł przecież pozwolić sobie na luksus niewiary w słowa.

Trzynaście liter: transhumancja. Internet znał ten wyraz. Oznaczał formę pasterstwa, polegającą na sezonowym przepędzaniu owiec i bydła z pastwisk letnich na zimowe i odwrotnie. Hiszpania z jej pustkowiami wydawała się stworzona do przepędzania i rzeczywiście - sieć, zapytana o słowa "transhumancia + España", informowała o unijnych programach wspierania tradycyjnych form wypasu i mapie odtworzonych szlaków wędrówki stad. Szlaki liczyły sobie setki lat, a błękitne, lekko falujące linie biegły z północy na południe, niemal ocierając się o Miasto Noży i przecinając kropki, oznaczające wioski i mniejsze miasteczka. Przemarsz stada - pisano - był w tych miejscach wyczekiwany; zwierzęta pędzono przez sam środek rynku, a ludzie, wśród brzęku dzwonków, zapachu nawozu i porykiwania setek gardzieli, robili sobie fiestę. Wasz korespondent natychmiast zamarzył, żeby to zobaczyć.


Lecz to, o czym zamarzył wasz korespondent - internetowy rozkład jazdy stada owiec - w sieci nie istniało. Można było nadaremnie przeszukiwać wymarłe strony www wsi i małych miasteczek; zostawało się z niczym. Nigdy nie udało nam się odnaleźć żadnej wiejskiej fiesty z okazji transhumancji i wasz korespondent z przerażeniem zdał sobie sprawę, że istnieje coś, co ma nazwę, lecz nie istnieje i że tym czymś jest rzecz bardzo powszechna w Hiszpanii.

Pustka.