Rankiem Triana wyglądała zupełnie inaczej. Ostre słońce cięło powietrze, chłopcy spali, a uliczkami sunęły starsze panie, ciągnąc za sobą torby na zakupy. Kółka toreb terkotały po trotuarach: trrt-trrt; ich melodię przerywała niekończąca się litania powitań. Buenos dias, jak spałaś, sąsiadko, co u ciebie, jaki chłodny poranek, ale czuje się, że nadejdzie upał, me voy, me voy, adios. Uszminkowane usta całowały suche policzki, kółka znów terkotały trrt-trrt i tylko w zblakłych oczach odchodzących błyskał jakiś złośliwy ognik, jakaś iskra dawnego żaru i wydawało się, że tak naprawdę staruszki myślą o sobie nawzajem źle. Widziałam, jak wczoraj patrzyłas na tych chłopców, możesz oszukać księdza spowiednika, ale nie sąsiadkę, ja wiem, jaka byłaś za młodu... I nie trzeba było wiele, by wyobrazić sobie, że święte Justa i Rufina, dwie dziewice męczenniczki z Triany, musiały być tak naprawdę takimi właśnie starymi pannami. Łatwo było przedstawić sobie, jak prychają w twarz nielubianej koleżance: oszalałaś, nie, zawsze byłaś głupia, nie dam moich pieniędzy na żaden wszawy posąg Salambo, jak wybucha kłótnia z targaniem się z wyondulowane włosy, aż musi interweniować rzymska guardia civil i robi się niezła afera, bo te dwie uparte staruchy nie chcą ustąpić, nawet kiedy biorą je do aresztu i szarpią rozżarzonym żelazem, nie, one nie ustapią, tego by brakowało, żeby tamta miała rację, wolą skonać i zostać świętymi męczenniczkami, jeszcze je popamiętacie!
Ale tym razem nie wybucha żadna awantura, choć mogłaby, i staruszki rozchodzą się w pokoju, błądzą po chłodnych korytarzach mercado de abastos, pakują po toreb na kółkach słodkie polvorones i krwiste mięso byczków z novillady w promocji po 8,90 za kilogram. - Co dla ciebie, hermana, co dla ciebie, siostro? - z szacunkiem pytają je sprzedawcy, by potem, właściwie oceniając rangę, zapytać waszego korespondenta (który podąża za terkotem toreb): - A dla ciebie, córko?
Tak jest na Trianie rankiem po fieście, kiedy chłopcy śpią. Na wąskim chodniku przy barze parkuje stara motorynka ostrzyciela noży. Jej właściciel przestawia wajchę i wprawia w ruch osełkę, którą ma zamontowaną na bagażniku. Gruby kelner z baru wynosi mu jeden jedyny nóż - wielki, rzeźnicki nóż-półksiężyc. Wydaje się, że wyniósł go z piwnic, a piwnice tego baru muszą sięgać głęboko, skoro stoi on na gruzach zamku św. Jana, dawnej siedziby inkwizycji. Kelner, w czarnym, poplamionym fartuchu, znika zaraz w czeluści baru i trudno opędzić się od myśli, że schodzi wąskimi schodami w wilgoć i mrok, tam, gdzie za kuchnią i spiżarnią jest wciąż specjalna sala, w której przesłuchuje się starsze panie z brodawkami na nosach, odstawiwszy pod ścianę ich torby na kółkach.
Tak właśnie jest na Trianie rankiem po fieście, kiedy chłopcy śnią.