Ruina montium - tak nazywa się to, co tu zrobiono. Zdewastowano cały górski grzbiet, który ciągnął się stąd aż do oddalonego o 1,5 km jeziora Carucedo. Wysadzono skały. Przeryto i wypłukano 500 milionów ton ziemi. Dla złota. Dla zaledwie pięciu ton żółtego kruszcu, które w ciągu 250 lat udało się wycisnąć z tej nieistniejącej już góry, zanim 18 wieków temu porzucono ją, by zarosła i stała się tym, czym jest dziś. Cudem natury.
To była planowa dewastacja. Najpierw: podbój. Legiony Oktawiana Augusta prą na północ, dorzynając miejscowych. Oczywiście, nie wszystkich, ktoś będzie musiał pracować w kopalniach (wiele wieków później miejscowi zrobią to samo w Ameryce, a powód będzie ten sam: złoto; jest to dowód na to, że Historia lubi korzystać ze sprawdzonych scenariuszy). Więc: podbój. Potem: inżynieria. Trzysta kilometrów kanałów o głębokości 90 cm doprowadza wodę z topniejących śniegów do zbiorników retencyjnych. Robotnicy ryją w skałach strome, ślepe tunele. Na rozkaz tunele zalewa się wodą - sprężone powietrze rozsadza górę jak dynamit. Rumowisko płucze się ręcznie i w kanałach. Złoto osadza się na kratownicach z gałęzi wrzosów, woda odprowadza odpady. Krajobraz zmienia się: góra znika wypruta i zdemolowana, śmieci rosną w hałdy i zatykają strumienie; powstają nowe jeziora.
Przemysł jest tu prawdziwie ciężki. Przy pruciu góry pracuje 10 tysięcy robotników. - Mniej ryzykowne jest szukanie pereł i tyryjskiej purpury na dnie morza niż wydobywanie złota z tych ziem - notuje wciąż młody Pliniusz Starszy, administrator kopalni. Robotnicy nie są niewolni; ich praca jest jednak obowiązkową daniną na rzecz Rzymu. Na wszelki wypadek pilnuje ich zakwaterowany niedaleko legion (w miejscu, gdzie stacjonuje powstanie wkrótce - nazwane na jego pamiątkę - miasto Leon). Każdego roku do rzymskiej kasy płynie z Las Médulas 25 kg złota.
Czy to się w ogóle opłaciło? Czy warto było rozwalać tę górę? Dręczymy przewodniczkę, jest gorąco, ale ma do nas nieskończoną cierpliwość. - Złoto wciąż tu jest - mówi prowokująco. - Jeśli coś znajdziecie, możecie sobie zabrać. Skrobiemy strome ściany. Są miękkie, sypią się pod palcami. - Gdyby napełnić tu ziemią kontener na śmieci, prawie na pewno byłoby w nim tyle złota - przewodniczka rozwiera palce na szerokość ziarenka zielonego groszku, wzrok ma rozbawiony, robi ten kawał wszystkim turystom. - Jakiś czas temu byli tu przedstawiciele firm wydobywczych. Pobierali próbki, ale zrezygnowali. Teraz, żeby opłaciło się wydobywać, w ziemi musi być przynajmniej siedem gramów złota na tonę. Tu jest mniej niż trzy - mówi szczerze.
Ale czy opłaciło się wtedy? 25 kilo złota rocznie. 250 lat eksploatacji. Czy to wystarczało chociaż na opłacenie wojsk? Przewodniczka podchwytuje nasz entuzjazm do matematyki. Po powrocie z kopalni zabiera nas do biura, wyciąga książki o rzymskich monetach. Jeden aureus zawierał 7,85 gramów złota, więc w ciągu roku można tu było wydobyć kruszcu na jakieś 3200 monet. - Ale to nie była najbardziej efektywna rzymska kopalnia na północy Półwyspu - zastrzega. Później sprawdzamy u Normana Davisa: roczny żołd legionisty za Augusta wynosił 225 denarów, czyli 9 aureusów. Legion, który stacjonował w Leonie liczył nieco ponad 5100 żołnierzy. Więc jednak deficyt. Prawdziwy finansowy krach...
Przemysł jest tu prawdziwie ciężki. Przy pruciu góry pracuje 10 tysięcy robotników. - Mniej ryzykowne jest szukanie pereł i tyryjskiej purpury na dnie morza niż wydobywanie złota z tych ziem - notuje wciąż młody Pliniusz Starszy, administrator kopalni. Robotnicy nie są niewolni; ich praca jest jednak obowiązkową daniną na rzecz Rzymu. Na wszelki wypadek pilnuje ich zakwaterowany niedaleko legion (w miejscu, gdzie stacjonuje powstanie wkrótce - nazwane na jego pamiątkę - miasto Leon). Każdego roku do rzymskiej kasy płynie z Las Médulas 25 kg złota.
Czy to się w ogóle opłaciło? Czy warto było rozwalać tę górę? Dręczymy przewodniczkę, jest gorąco, ale ma do nas nieskończoną cierpliwość. - Złoto wciąż tu jest - mówi prowokująco. - Jeśli coś znajdziecie, możecie sobie zabrać. Skrobiemy strome ściany. Są miękkie, sypią się pod palcami. - Gdyby napełnić tu ziemią kontener na śmieci, prawie na pewno byłoby w nim tyle złota - przewodniczka rozwiera palce na szerokość ziarenka zielonego groszku, wzrok ma rozbawiony, robi ten kawał wszystkim turystom. - Jakiś czas temu byli tu przedstawiciele firm wydobywczych. Pobierali próbki, ale zrezygnowali. Teraz, żeby opłaciło się wydobywać, w ziemi musi być przynajmniej siedem gramów złota na tonę. Tu jest mniej niż trzy - mówi szczerze.
Ale czy opłaciło się wtedy? 25 kilo złota rocznie. 250 lat eksploatacji. Czy to wystarczało chociaż na opłacenie wojsk? Przewodniczka podchwytuje nasz entuzjazm do matematyki. Po powrocie z kopalni zabiera nas do biura, wyciąga książki o rzymskich monetach. Jeden aureus zawierał 7,85 gramów złota, więc w ciągu roku można tu było wydobyć kruszcu na jakieś 3200 monet. - Ale to nie była najbardziej efektywna rzymska kopalnia na północy Półwyspu - zastrzega. Później sprawdzamy u Normana Davisa: roczny żołd legionisty za Augusta wynosił 225 denarów, czyli 9 aureusów. Legion, który stacjonował w Leonie liczył nieco ponad 5100 żołnierzy. Więc jednak deficyt. Prawdziwy finansowy krach...
Wieczorem wyjeżdżamy na punkt widokowy nad wsią Orellan. Czerwone szpice skał brodzą wśród drzew, które z czasem zarosły opuszczoną kopalnię. Kiedyś była tu wielka góra. Zdewastowano ją dla garści złota niewartej nawet tak dalekiego marszu. Brutalna, bezsensowna destrukcja - oto w czym już od dawna jesteśmy najlepsi. To po nas zostanie. Ale teraz nad Las Médulas zachodzi słońce, ostatnie jaskółki lądują w skalnych szczelinach i rosochatych pniach kilkusetletnich kasztanowców i - jakkolwiek trywialne by to było - nie da się nie zachwycać tym miejscem. Więc zachwycamy się tym, jak pięknie zniszczono tu kawałek świata. Podziwiamy Las Médulas - jedyny w świecie odpad poprzemysłowy na liście dziedzictwa ludzkości UNESCO.