- Proszę nie fotografować mnichów, jeśli się pokażą - mówi przewodnik głosem, którym zabrania się karmić lwy. Idziemy posłusznie: stadko turystów na gotyckim safari, pod żebrowymi sklepieniami. Niezgrabnie przekradamy się przez ażurowe krużganki, wypatrując, czy nie mignie gdzieś skwarek biało-czarnej cysterskiej sierści. - Wciąż mieszka tu 29 braci - zapewnia przewodnik. Więc zaprawdę - rezerwat.
Idziemy. Przez olszynę cienkich kolumn, wąwozem claustrum, w półmroku. Żebra krzyżują się nad naszymi głowami jak konary. Słychać szmer wody - to jeszcze fontanna, czy już wodopój? Nie wiadomo. - Woda jest zdatna do picia - ogłasza przewodnik.
Poblet ma w nazwie topole. Dziewięćset lat historii: pierwsze pola na pustkowiu, wojny, rzezie, ucieczki, powstania, rabunki. "Zawsze chciałem zamordować mnicha" - pisał Eco i cóż, w klasztorze w Poblet innym ludziom wielokrotnie się to udało. Ale my przychodzimy w pokoju, a nasz przewodnik-tropiciel dba, byśmy nic nie upolowali. Przez szklaną szybkę pokazuje nam: tu refektarz, tu mnisi jedzą. Biblioteka. A tutaj dormitorium, mnisi mają tu swe leża, teraz za dnia, oczywiście ich tu nie ma... Proszę, proszę dalej, wspinamy się po schodach, niech nikt nie zostanie w tyle, nie zatrzymujmy się zbyt długo, nasz zapach mógłby tu zostać i zmącić świętą aurę, a wówczas mnisi opuściliby znów to miejsce, by już do niego nie powrócić.
Wchodzimy do kościoła. Mrok, chłód i kamień. Kamienni władcy śpią w kamiennych sarkofagach, jakby ktoś przyciągnął ich łóżka przed ołtarz. Nogi wspierają o lwy. Ten szczupły, z równą brodą, to Jaime el Conqueror, Jakub Zdobywca. Zawinął szpiczaste stopy wokół kociego grzbietu i wygląda jak poziomy nietoperz. Ojciec nie chciał go spłodzić, poddani musieli schwytać go w pułapkę. Opowiem Wam kiedyś tę historię, znam huncwota, który ją spisał. To dowcipniś, wierzcie mi, dowcipniś i spryciarz. Powinniście go poznać, a w tym celu chodźmy stąd.
Nie płoszmy mnichów.
Poblet ma w nazwie topole. Dziewięćset lat historii: pierwsze pola na pustkowiu, wojny, rzezie, ucieczki, powstania, rabunki. "Zawsze chciałem zamordować mnicha" - pisał Eco i cóż, w klasztorze w Poblet innym ludziom wielokrotnie się to udało. Ale my przychodzimy w pokoju, a nasz przewodnik-tropiciel dba, byśmy nic nie upolowali. Przez szklaną szybkę pokazuje nam: tu refektarz, tu mnisi jedzą. Biblioteka. A tutaj dormitorium, mnisi mają tu swe leża, teraz za dnia, oczywiście ich tu nie ma... Proszę, proszę dalej, wspinamy się po schodach, niech nikt nie zostanie w tyle, nie zatrzymujmy się zbyt długo, nasz zapach mógłby tu zostać i zmącić świętą aurę, a wówczas mnisi opuściliby znów to miejsce, by już do niego nie powrócić.
Wchodzimy do kościoła. Mrok, chłód i kamień. Kamienni władcy śpią w kamiennych sarkofagach, jakby ktoś przyciągnął ich łóżka przed ołtarz. Nogi wspierają o lwy. Ten szczupły, z równą brodą, to Jaime el Conqueror, Jakub Zdobywca. Zawinął szpiczaste stopy wokół kociego grzbietu i wygląda jak poziomy nietoperz. Ojciec nie chciał go spłodzić, poddani musieli schwytać go w pułapkę. Opowiem Wam kiedyś tę historię, znam huncwota, który ją spisał. To dowcipniś, wierzcie mi, dowcipniś i spryciarz. Powinniście go poznać, a w tym celu chodźmy stąd.
Nie płoszmy mnichów.
8 komentarzy:
Mnisi jako egzotyczne, delikatne zwierzątka, które łatwo można spłoszyć i bardzo trudno wyhodować... Katolicka Hiszpania widziana z krakowskiej perspektywy, gdzie mnichów jest od groma, wygląda dziwnie nierealnie, prawda?
Oj bardzo. No bo jakby tak u nas, przy okazji - powiedzmy - powstania styczniowego, napadli np. na Jasną Górę...?
Przepięknie napisane. Cudne nastrojowe zdjęcia!
Czy mnisi przetrwają w Hiszpanii? zastanawiam się..
Od czasu do czasu dostają świeży transport z Polski ;)
Na ostatnim piękne światło z poświatą na podłodze.
Postuluję - "czarni" do rezerwatów! :-)
Proszę, proszę, jedna notka, a jakie bogactwo interpretacji...! :))))
Piękne,enigmatyczne miejsce.
Prześlij komentarz