- Biorę - rzucił na powitanie spawacz, dłonią z petem wskazując na koński łeb. Stał za ogrodzeniem, brudny i zmięty, depcząc suche, wybujałe chaszcze, nie próbując uciszyć ujadającego psa i najwyraźniej nie zamierzając otworzyć bramy.
- Nie jest na sprzedaż. Chodzi o to, żeby zespawać.
Nieduży żeliwny koński łeb był wieszakiem na płaszcze i kurtki. Handlarz pamiątek z Rondy zrobił na nas interes sezonu wciskając nam - bez żadnej zniżki - trzy takie łby. Bardzo chcieliśmy przywieźć sobie coś z Rondy, która była fantastycznym miasteczkiem, białym w oślepiającym, andaluzyjskim słońcu i rozdartym pośrodku wspaniałą przepaścią, którą spinał stary, kamienny most. Widok z mostu zapierał dech w piersiach i co wrażliwszym wyrywał z gardła soczyste hiszpańskie przekleństwa. Spędziliśmy w Rondzie bardzo przyjemny choć cholernie upalny dzień, zjedliśmy świetny obiad na zacienionym placu i bardzo chcieliśmy sobie coś stamtąd przywieźć, nie spóźniając się przy tym na autobus i nie opuszczając już zacienionej strony ulicy. Handlarz pamiątek wygrzebał nam na zapleczu trzy żeliwne końskie łby z haczykami na płaszcze i nie potrafiliśmy sobie ich odmówić, choć swoim ciężarem mogły zrujnować nasz doskonale spełniający standarty Ryanaira bagaż. Jednemu z nich w podróży ułamał się prawy haczyk i teraz chodziło o to, żeby go przyspawać.
- Biorę - powtórzył spawacz.
- Nie jest na sprzedaż. Trzeba go zespawać.
- Stówę dam - mruknął obrażonym tonem.
- Nie jest do sprzedania. Chodzi o to, żeby pan haczyk przyspawał.
- Stare to? - spojrzał podejrzliwie.
- Nie. Nowe. W sklepie można kupić.
- Za ile?
- Za 50 złotych. Przyspawa pan, czy nie?
- Za dwie stówy by pod Halą poszło i nikt by nie powiedział, że nie antyk - charknął. Pies wciąż skakał, brudząc mu łapami spodnie i ujadając. - Da to.
- Przyspawa pan?
- Przyspawa, nie przyspawa - wyszczerzył się. - Przyjdzie za dwa dni to zobaczy.
- Pokwitowanie jakieś pan wystawi?
- Przyjdzie za dwa dni i se odbierze. Albo za trzy - mruknął, sięgając ponad siatkę i zabierając koński łeb z ułamanym haczykiem. Odwrócił się i nie mówiąc już nic więcej, z psem wciąż skaczącym mu pod nogami, ruszył przez chaszcze w kierunku domu.
Trzy dni pies także ujadał, a spawacz nie otworzył bramy. Podał tylko zespawany łeb nad ogrodzeniem.
- Stówę dam za niego - powtórzył ofertę. - Nie powiedziałby, że to nowe i zobaczyłby, że dwie stówy pod Halą by za to dostał.